Lód. Ulla-Lena Lundberg – recenzja
Wyspa to specyficzne miejsce, odcięte od otaczającej przestrzeni, przybierające charakterystykę odmienną od reszty świata znajdującego się ‘na zewnątrz’. Ląd otoczony wodą stanowi punkt wyjścia wielu literackich metafor. Nawet w codziennym funkcjonowaniu mówimy przecież, że każdy jest samotną wyspą, mając na myśli metafizyczną autonomię jednostki. Wyspa może być oazą szczęścia, rajską przestrzenią, w której realizuje się marzenie utopii (np. „Tajemnicza wyspa” Juliusza Verne’a). W innym znaczeniu jest to także więzienie, miejsce, gdzie nie sposób spełnić swoich ambicji. Obraz wyspy jest w tej sytuacji spleciony z takimi stanami jak: samotność, izolacja jednostki, pragnienie ucieczki. Wreszcie w kolejnym ujęciu, wyspa spaja w sobie dobre i złe cechy. Z jednej strony manifestuje potęgę natury, unaocznia biedę i trud pracy. Z drugiej jest też gwarancją bezpieczeństwa i łączności z konkretną wspólnotą. Właśnie taką wyspą jest Orlandia z Lodu Ulli-Leny Lundberg.
Orlandii na mapie nie znajdziemy. Tak naprawdę pod tą fikcyjną nazwą ukrywa się Kökari na Wyspach Alandzkich – niewielkie, liczące raptem około 220 mieszkańców miasteczko, w którym urodziła się i wychowała autorka. Już ten fakt pokazuje, że Lód zawiera w sobie wątki biograficzne. Akcja książki została osadzona w okresie powojennym. Nie ma już walk, wojska czy czyhającego niebezpieczeństwa, ale skutki konfliktu zbrojnego są dla wielu nadal odczuwalne. Szczególnie wyrazista jest w tym kontekście rola położnej/lekarki Iriny, która uciekając przed wrogiem, musiała rozstać się ze swoim dzieckiem. Jej dylematy moralne stają się prawdziwym wyzwaniem dla głównego bohatera, który z racji swojego powołania, będzie próbował kobiecie pomóc.
Petter Kummel, bo o nim mowa, jest młodym wikarym. Wraz ze swoją żoną obejmują rolę pastorstwa w nowym otoczeniu. Skuta lodem ziemia właściwie od początku bardziej ich przyciąga niż odstrasza. Szybko zapoznają się z mieszkańcami, zwyczajami i lokalnymi waśniami. Dzięki swojej pracowitości, otwartości i elastyczności zyskują szacunek i posłuch, tak ważny dla krzewienia właściwych postaw u mieszkańców. W ten sposób Petter Kummel znajduje swoje miejsce na ziemi. Choć nie ma tu nadmiaru produktów, opieka lekarska z czasem jest coraz mniej dostępna, a specjaliści potrafią wykonać tylko najbardziej podstawowe w tym regionie budowle, nie brakuje mu niczego do szczęścia.
Akcja „Lodu” płynie powoli. Jak kra przesuwająca się po spokojnym morzu. Ulla-Lena Lundberg celebruje codzienność, w różnych jej odcieniach. Na pierwszy plan wysuwają się relacje i szczegóły otoczenia. Obserwujemy jak Mona doi krowy, śledzimy krok za krokiem wyprawę Pettera na egzamin duszpasterski, jesteśmy uczestnikami debaty na temat utworzenia przychodni zdrowia. Ta ostatnia scena jest szczególnie ważna, bo razem z sugestywnym opisem śpiewu w kościele, podkreśla jedność wspólnoty, mimo różnorodności poszczególnych jednostek. Życie na Orlandii toczy się w rytm pór roku. Latem mieszkańcy pływają na łodziach, w zimie poruszają się po lodzie. W okresie połowów intensywnie pracują, później korzystają ze zgromadzonych zapasów. Dzieci rodzą się, a starsi odchodzą. Wszystko dzieje się zgodnie z planem i w swoim tempie.
Spokojne prowadzenie narracji jest zaletą książki. Kontrastowe ukazanie surowego klimatu i bliskości ludzkiej może przywodzić w pamięci powieści Michaela Crummeya. Tam jednak, gdzie Kanadyjczyk szuka psychologicznej głębi swoich bohaterów, Ulla-Lena Lundberg stawia na patos. I właśnie tu upatruję głównego problemu utworu. Petter nie jest człowiekiem bez skazy, ale jego doczesne życie pełne jest ciepła i miłości. Stawia się na dalszym miejscu, ciągle ustępuje, nie ma kontrowersyjnych myśli. Działa trochę jak maszyna niosąca dobro. Z czasem pojawiają się także liczne przemówienia, wspomnienia, myśli gloryfikujące pastora. Trochę to nuży, chciałoby się poznać bohatera też z innej, niepocztówkowej strony.
Można Lód czytać także przez pryzmat postaci kobiecych. Te są silne, wiedzą czego chcą, potrafią walczyć o swoje (przynajmniej w większości). Przede wszystkim mają własne zdanie, które bardzo często okazuje się słuszne. Kluczowa wydaje się jednak rola przewoźnika – łącznika ze światem zewnętrznym. On obserwuje wszystko z dystansu, wiąże to co ziemskie, z tym co nieodgadnione.
Ostatecznie Lód jest lekturą satysfakcjonującą, konsekwentnie prowadzoną, spiętą wyrazistą klamrą. Może trochę przydługą, zbyt mocno ubóstwiającą człowieka, ale na pewno wartą poznania.