Recenzja filmu „6 Underground” Netflixa
Wprawdzie Netflix udowodnił już, że potrafi ściągać do swojej drużyny uznanych i cenionych reżyserów z najwyższej półki, żeby przywołać choćby Alfonso Cuaróna (Roma) i Martina Scorsese (Irlandczyk), ale w kwestii kina ściśle rozrywkowego, niewymagającego, prezentował głównie ochłapy, taśmowo realizowane produkcje z minimalnym budżetem, który – jeśli był większy – szedł głównie na aktorskie gaże. W rezultacie filmy takie jak Operacja bracia czy Potrójna granica, mimo że miały gwiazdy w obsadzie, wciąż pozostawały produkcjami b-klasy, a to tracąc na reżyserii i scenariuszu, a to na efektach – jeśli takie były wymagane. Niewątpliwie wyróżnia się na tym tle dzisiejsza premiera – Underground 6, która nie tylko ma w obsadzie Ryana Reynoldsa, czyli jednego z najpopularniejszych dziś aktorów, ale i zrealizowana jest z gigantycznym wręcz rozmachem, którego nie powstydziłby się żaden kinowy film akcji. A przecież jest to tylko i aż widowiskowa rozwałka spod ręki mistrza takich produkcji – Michaela Baya.
I jak na Baya przystało: 6 Underground ma zabawnych bohaterów jak duet z Bad Boys, jest głośny i efektowny jak Transformery i trzyma w napięciu jak Twierdza, a dodatkowo naładowany jest patosem, wybuchami i scenariuszowymi głupotami. Słowem – Bay w pigułce. Nie ma filmu Baya bez kiepskiego moralizatorstwa, dumnie powiewających amerykańskich flag i bohaterów umierających w najbardziej dramatyczne sposoby. Na szczęście tym razem w przeciwieństwie do wielu już praktycznie nieoglądalnych ostatnich filmów twórcy (kolejne odsłony Transformerów czy Sztanga i cash), reżyser może sobie pozwolić na dystans i czystą zabawę – w rezultacie to, co wychodzi mu najlepiej, czyli tworzenie niesamowitego, rozbuchanego widowiska – w 6 Underground wychodzi mu wspaniale.
Już scena otwierająca film robi olbrzymie wrażenie. Kilkunastominutowy pościg wygląda tak efektownie, że nie powstydziłby się go George Miller i aż żal, że widzi się go na ekranie komputera czy telewizora, a nie w kinie. Perfekcyjnie zrealizowana akcja, która służy jednocześnie za ekspozycję – zamiast nudnego opowiadania o postaciach otrzymujemy szaloną sekwencję, w której wydłubane oczy walają się po pędzącym aucie, ludzie biegają po kopule włoskiej katedry, a bohaterowie giną w najbardziej wymyślny sposób. I nawet jeśli tempo potem siądzie, bo film być może niepotrzebnie trwa ponad dwie godziny, to i tak po takim otwarciu będziecie już kupieni.
Bohaterowie tej produkcji to paczka ekscentrycznych, niemal komiksowych postaci. Nie wiedzą nic o swoim prywatnym życiu, łączy ich jedynie wspólna misja. Coś jak ekipa Wściekłych psów, tyle że zamiast kolorami zwracają się do siebie za pomocą liczb. Wszyscy oficjalnie uznani są za martwych, nie istnieją na papierze, co ułatwia im tę specyficzną pracę, jaką jest usuwanie najgorszych szumowin świata. Jak twierdzi lider grupy, czyli „Jedynka” grany przez Reynoldsa: nie da się uratować całego świata, ale można go trochę posprzątać. Technologiczny geniusz tworzy więc z pięcioma innymi specjalistami w różnych dziedzinach formację, która nie czekając na sprawiedliwość sądów i rządów, sama rozlicza tych, których uważa za najgorszych zbrodniarzy. Jednym z nich jest dyktator Turgistanu, wokół którego będzie kręcić się fabuła.
Pędząca na złamanie karku akcja, przemoc, seks, wulgarność i humor, to cechy którymi można opisać 6 Underground. Był już w tym roku taki film na Netflixie. Nazywał się Polar i stanowił równie szaloną w założeniach adaptację komiksu. Tyle że ta przerysowana do granic i wulgarna rozrywka zupełnie pozbawiona była wyczucia i dobrego smaku. Humor nie działał, zamierzony absurd był nieudolny, a fabuła była zupełnie kretyńska. Nie, żeby ta ostatnia w 6 Undeground była ambitniejsza, w końcu Bay od zawsze stawiał na scenariuszowe debilizmy, ale o ile twórcy Polar bardzo chcieli zrobić luźny, bezkompromisowy film, o tyle Bay po prostu go zrobił.
Wielu kwestii można się jednak w 6 Underground czepiać, m.in. jego długości. Wspomniałem już, że mamy do czynienia ze świetnym, widowiskowym wprowadzeniem postaci, ale zupełnie niepotrzebnie każda z nich dostaje potem dodatkowe osobne minuty na wyjaśnienie ich charakterów i kwestii zwerbowania do grupy – wydłuża to znacznie film, spowalnia tempo, a i tak mamy do czynienia ze sztampą i papierowymi bohaterami. Tam, gdzie scenarzyści Reese i Wernick (swoją drogą autorzy skryptu do Deadpoola) chcą bawić się w fabułę, tam film znacznie tracił na jakości. Pełno tu zresztą głupot zmuszających do zastanowienia się nad faktem, że członkowie grupy pragną czynić dobro, usuwając złego dyktatora z kraju bez demokracji, ale nie przeszkadza im to robić rozpierduchy na ulicach, w których giną dziesiątki niewinnych ludzi.
6 Underground to widowiskowe kino akcji, które wybornie się zaczyna, ale w miarę rozwoju fabuły jego jakość stopniowo spada. To film o pół godziny za długi i niepotrzebnie dotykający trudniejszych tematów, z którymi sobie nie radzi. Niemniej na poziomie rozrywki sprawdza się wyśmienicie. Doborowa obsada i zapierające dech w piersiach sekwencje akcji sprawiają, że ogląda się to naprawdę nieźle, a całość – jak na Baya przystało – stanowi zrealizowaną z rozmachem rozpierduchę. Szaleństwo.
6 Underground. Reżyseria: Michael Bay; scenariusz: Rhett Reese, Paul Wernick; obsada: Ryan Reynolds, Melanie Laurent, Corey Hawkins, Dave Franco, Ben Hardy, Peyman Moaadi, Yuri Kokokolnikov, James Murray; gatunek: akcja; rok produkcji: 2019; data premiery: 13 grudnia 2019.
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.