Babciu, dziadku… Jak to wtedy było? Recenzja gry
Czas jesieni i zimy nieodzownie wiąże się z długimi wieczorami. W dzisiejszych czasach, gdy dostęp do internetu jest nieograniczony, a telewizja serwuje całe mnóstwo programów dla każdego, nie jest to żaden problem. Czy jednak taka forma spędzania wieczorów jest najlepsza? Być może warto pomyśleć wtedy nad dobrą grą planszową, która zaangażuje całą rodzinę łącznie z babcią i dziadkiem.
Jakiś czas temu wpadła mi w ręce gra Babciu, dziadku… jak to wtedy było? Nazwa intrygująca, a i zasady z jednej strony proste, a z drugiej wymagające poszperania w pamięci, wyobraźni i nieco skupienia. Najpierw opowiadamy historie związane z kartami, które wylosujemy. To jest pierwszy etap. Kolejny związany jest z następną partią kart, na których znajdują się pytania dotyczące wcześniej usłyszanych opowieści. Za każdą dobrą odpowiedź gracz przesuwa się jedno pole do przodu. Wygrywa ten, kto pierwszy dotrze do mety.
Gra składa się z planszy, na której zaznaczone są cztery drogi, po jednej dla każdego gracza. Całość uzupełniają zdjęcia i rysunki sprzed kilkudziesięciu lat. Do gry dołączone są drewniane pionki, którymi gracze wykonują swoje ruchy, a także dwa komplety kart. W jednym zestawie są zdjęcia, na podstawie których gracze opowiadają swoje historie. Do najciekawszych możemy zaliczyć rzutnik Ania do wyświetlania zdjęć na ścianie, bilet na pociąg, czy klasyczną maszynę do pisania. Te i cała reszta przywołuje mnóstwo wspomnień z dzieciństwa, a współczesnym dzieciakom pozwoli na zapoznanie się z wieloma rzeczami, które obecnie nie są używane. Druga talia kart zawiera pytania do opowiadanych historii i to one decydują o ruchach na planszy.
Radomianin z pochodzenia. Technolog żywności z wykształcenia. Pasjonat dobrego kina, lecz nie gardzi ciekawą książką. Uwielbia Pasikowskiego, Manna i Lehane.