filmhotrecenzja filmu

Kapitan Marvel – recenzja

W oczekiwaniu na drugą część przygód Avengers i wojny bohaterów z Thanosem, fani mogą obejrzeć film o przygodach kobiety, którą w scenie po napisach Wojny bez granic Nick Fury wezwał na pomoc do walki z szalonym tytanem. Mowa oczywiście o Kapitan Marvel. Produkcję z jej udziałem studio zaserwowało nam jako pikantną przystawkę do uroczystego obiadu jakim niedługo będzie Avengers: Koniec Gry.

Przygody kosmicznej heroiny obserwujemy od jej walki w oddziale Star Force. To wtedy zostaje złapana przez rasę Skrulli i poddana procesowi odzyskiwania pamięci. W wyniku pewnych działań trafia na Ziemię, gdzie z czasem zaczyna sobie wszystko przypominać. Musi też podjąć dalszą walkę, choć tak naprawdę do końca nie wiadomo kto jest przeciwnikiem i która strona konfliktu jest słuszna. Oczywiście przy boku naszej bohaterki staje młody Nick Fury i agencja T.A.R.C.Z.A.

Kapitan Marvel nie jest klasycznym filmem o powstaniu kolejnego bohatera. Twórcy bawią się tu trochę konwencją, trochę wydarzeniami. Prezentują pewne urywki historii, rzucają migawki i przebłyski przeszłości, zarazem zwodząc widza. Z czasem jednak wszystkie te obrazy zbierają się w jedną całość, która ukazuje powstanie najpotężniejszej bohaterki w MCU. To rozwiązanie na pewien sposób było słuszne, bo klasyczne origin story już dawno się przejadło.

Jest tu wszystko, co dobra historia mieć powinna, począwszy od dużej ilości pędzącej akcji. Bohaterowie zatrzymują się tylko na chwilę, aby nadać kierunek historii i rzucić kilkoma nawet przyzwoitymi dowcipami. W tej kwestii prym wiedzie oczywiście sam Nick Fury, czyli odmłodzony Samuel L. Jackson, który wyraźnie ubarwia fabułę.

Mocną jest stroną jest też muzyka. Marvel w Strażnikach Galaktyki wprowadził pewien trend, który nadał im wyrazistości. Tu jest podobnie. Stare rockowe kawałki w ważnych momentach wysuwają się na pierwszy plan. W śród nich Man on the moon R.E.M., Just a girl No Doubt, Come as You Are Nirvany czy Waterfalls TLC. Świetne połączenie, które najmocniej docenią widzowie, wracający z sentymentem do lat 90., w których osadzono akcję produkcji.

Sama Carol Danvers wypada przyzwoicie, choć raczej nie jest to najciekawsza bohaterka w uniwersum. Brie Larson, odtwórczyni głównej roli, potrafi ukazać zagubienie bohaterki, jej wewnętrzne poszukiwania oraz drzemiącą w niej siłę. Jednak poza faktem, że mamy do czynienia z pierwszą tak kluczową kobiecą bohaterką w uniwersum, kierunek jej rozwoju jest raczej przewidywalny, przez co – po 20 filmach z serii – nie robi już dużego wrażenia.




Kapitan Marvel to solidna rozrywka, którą jednak uplasowałbym w drugiej połowie stawki jeżeli chodzi o filmy MCU. Efektowne widowisko dostarczające dużo dobrej zabawy, choć w żadnym z elementów nie powala na kolana. Przemyca natomiast do podświadomości widza kilka społecznych problemów związanych z kobiecą emancypacją. Nie jest to nachalne, ale zauważalne, a polane gęstym sosem akcji i posypane sporą dawką niewybrednych żartów sprawia, że miłośnicy gatunku powinni wyjść z seansu zadowoleni.

MOJA OCENA:
5/10

Kapitan Marvel
Reżyseria: Anna Boden, Ryan Fleck
Scenariusz: Nicole Perlman, Meg LeFauve
Obsada: Brie Larson, Samuel L. Jackson, Ben Mendelsohn, Jude Law, Annette Bening, Clark Gregg i inni
Zdjęcia: Ben Davis
Muzyka: Pinar Topark
Gatunek: akcja, science fiction
Rok produkcji: 2019
Data polskiej premiery: 8 marca 2019

 

 

 

CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH FILMÓW? POLUB TĘ STRONĘ:

 

Tomasz Drabik Administrator

Radomianin z pochodzenia. Technolog żywności z wykształcenia. Pasjonat dobrego kina, lecz nie gardzi ciekawą książką. Uwielbia Pasikowskiego, Manna i Lehane.

Tomasz Drabik

Radomianin z pochodzenia. Technolog żywności z wykształcenia. Pasjonat dobrego kina, lecz nie gardzi ciekawą książką. Uwielbia Pasikowskiego, Manna i Lehane.