hothot 1inneksiążka wywiadKsiążkiWywiady

Wywiad z Lambertem Królem

Rozmowa z Lambertem Królem, autorem dwóch książek: Mersi filmol – mikroopowiadania ze Szwajcarii oraz Ostatni Szwajcar na Ziemi, autorem bloga Swiss Tales – mikroopowieści ze Szwajcarii.

 

 

 

 

Paweł Biegajski: Lambert. Wydajesz książki, prowadzisz blog, jesteś ojcem i mężem, pracownikiem, turystą i hobbystycznym graczem. Zacznijmy więc może od pytania fundamentalnego. Czy Ty sypiasz?

Uwielbiam spać, ale z reguły, jak mam wolne, to mój zegar biologiczny nastawia się na szóstą lub siódmą rano i wstaję i tak. A co do wolnego czasu, to od zawsze modnym było, być zajętym, zapracowanym i mnie także to się zdarza, ale częściej jako wymówka do nierobienia czegoś niż faktyczny brak czasu: „dzięki za zaproszenie na imprezę, ale wiecie, dzieci, praca…”. Dodatkowo, zauważyłem, że im więcej mam na głowie, tym łatwiej zapanować mi nad czasem, który mam do dyspozycji.

Parę dni temu nastał nowy rok. Czego można Ci życzyć w takim dniu?

Wydania trzeciej książki 😊 Po „Ostatnim Szwajcarze na Ziemi” mam apetyt na więcej, zwłaszcza, że wiem, że mogę napisać coś znacznie lepszego. A poza tym to nie potrzeba mi wiele. Mam kochającą żonę, świetne dzieciaki, trochę książek na półce i Red Dead Redemption 2 kupione w świątecznej promocji. A ok, wiem, walczę z nadwagą. Możesz życzyć mi wytrwałości 😊

A gdyby niespodzianką mógłby być dar, w ramach którego mógłbyś wybrać kraj, w którym się urodzisz i będziesz żył?

Polska. Wiem, od dwunastu lat tam nie mieszkam. Ale nigdy nie zamieniłbym doświadczeń mojego dzieciństwa, dorastania i potem okresu studiów na coś innego. Nie zawsze było łatwo, ale było to coś, co bardzo pomaga mi w dorosłym życiu. Nie jestem i nie stanę się polskim Szwajcarem, jak to zwykli się określać niektórzy moi rodacy. Jestem Polakiem w Szwajcarii. I zawsze nim pozostanę.




Czy ten wybór ma coś wspólnego z kuchnią? Twoje książki pełne są odwołań do dań kulinarnych…

Wiesz, to ciekawe, bo ktoś musiał mi na to zwrócić uwagę, już po wydaniu „Ostatniego Szwajcara na Ziemi”, żebym zdał sobie sprawę, jak wiele jedzenia jest w moich opowiadaniach. Na pewno tłumaczy to nieco fakt, że lubię jeść, lubię gotować, nie jem po to, żeby żyć, a żyję, by jeść. Oprócz tego, mój brat jest świetnym kucharzem, pracował w Zurychu jako szef kuchni w jednej ze szwajcarskich restauracji. On zresztą zainspirował opowiadanie „Cusine Suisse”, w menu swojej restauracji przemycał polskie akcenty kulinarne.

Na stronie Wydawnictwa Seqoja czytamy „Lambert Król pisze o Szwajcarii, ale takiej, która miłośnikom czekolady Lindt i posiadaczom zegarków Tissot nawet się nie śniła”. Jak myślisz, czy Polacy czują to, o czym chcesz im opowiedzieć?

Chciałbym, żeby tak było. Nie chciałem opisywać Szwajcarii w oczywisty, bazujący na popularnych stereotypach sposób. Szwajcaria jest fascynująca swoją różnorodnością, dzieje się tu wiele, na przekór obrazowi przewidywalnego i nieco nudnego kraju z pięknym krajobrazem. W moim sposobie opisywania Szwajcarii kryje się jednak pewna pułapka, bo te opowiadania czyta się lepiej mając już jakąś wiedzę o tym kraju. Jest tu może bardziej uniwersalnie niż w moim debiucie, który skupiał się na codziennych problemach szwajcarskiej Polonii, które dla przeciętnego Polaka w Polsce mogą być nieco abstrakcyjne, ale to nadal książka nieco hermetyczna.

„Dla mnie pisać dobrze to umiejętność opowiedzenia historii w nietypowy sposób, dekonstrukcja truizmów, pójście nieco pod prąd, znalezienie jakiegoś nowego środka wyrazu”

W kilku opiniach o Twojej nowej książce zatytułowanej „Ostatni Szwajcar na Ziemi” pojawia się stwierdzenie, że zawarte w tomie opowiadania traktują o kwestiach uniwersalnych, niezwiązanych z szerokością geograficzną, wyznaniem czy poglądami politycznymi. Podzielasz to zdanie?

Tak, jak najbardziej. Uniwersalizm tych opowiadań kryje się w kwestiach, które zna wielu: próby odnalezienia się w nowej rzeczywistości, tęsknota, wzajemne rozumienie. Z tym wiąże się się pewna historia. Jako pierwsze powstało opowiadanie tytułowe, wieńczące cały zbiór „Ostatni Szwajcar na Ziemi”. Opisuję w nim ostatniego Szwajcara na Ziemi, który podejmuje takie a nie inne decyzje wobec sytuacji, w jakiej się znalazł. Puściłem tam wodze fantazji wyobrażając sobie, jak taki Szwajcar faktycznie by postąpił w obliczu końca świata. Opowiedziałem o tym potem Stefanowi, partnerowi naszej przyjaciółki, Szwajcarowi z krwi i kości, a on stanowczo zaprotestował. Dopytałem więc, co zrobiłby, gdyby został ostatnim Szwajcarem na Ziemi. Z tej rozmowy powstało opowiadanie otwierające zbiór „199 franków”, które jest prztyczkiem w nos dla samego siebie.

Uwielbiam „199 franków”! Tak między nami, to moje ulubione Twoje opowiadanie. Kojarzy mi się ono ze słowami Josifa Brodskiego, Laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1987 –  „pisarz ma jeden obowiązek – pisać dobrze”. Czy te słowa są dla Ciebie dewizą podczas aktu kreacji?

Zależy jak odpowiemy sobie na pytanie, co to znaczy pisać dobrze. Moją piętą achillesową są powtórzenia, jakbym nie uważał, zawsze coś się trafi. Ale tu pojawiają się takie osoby jak Ewa Schilling – moja redaktorka lub Justyna Artym – korektorka, które pomagają mi w pracy nad tekstem. Dla mnie pisać dobrze to umiejętność opowiedzenia historii w nietypowy sposób, dekonstrukcja truizmów, pójście nieco pod prąd, znalezienie jakiegoś nowego środka wyrazu.

Pomówmy o Twoim warsztacie… Dlaczego właśnie opowiadania?

Może właśnie z braku czasu (śmiech). A tak całkiem poważnie, bardzo lubię tę formę ekspresji, nie mam cierpliwości do długich powieści. Myślę, że dobre opowiedzenie historii w mocno skondensowanej formie jest sporym wyzwaniem. Zdaje sobie sprawę, że opowiadania to niekoniecznie najbardziej korzystna komercyjnie forma wydawania prozy, ale nie chcę rezygnować z obranej drogi. Trzecia książka pozostanie zbiorem opowiadań, choć z całą pewnością nieco dłuższych niż moje dotychczasowe mikroprozy.

Jak powstaje u Ciebie takie opowiadanie? Czy przed napisaniem masz gotowy skrypt, czy może idziesz na żywioł?

Z reguły to impuls. Nie potrafię regularnie, codziennie siadać przy biurku i pisać. Robię mikronotatki. Zalążki pomysłów, słowa klucze, sytuacje, które chcę zapamiętać. To siedzi u mnie w głowie i w pewnym momencie coś klika i układa się w całość. Wtedy siadam do faktycznego pisania, spisuję to, co powstało w głowie. Potem przychodzi czas na szlifowanie pomysłu.

Skąd czerpiesz pomysły na tak zwariowane historie?

Inspiruje mnie wiele rzeczy. Przeczytany w gazecie artykuł. Muzyka, jedno z opowiadań napisałem pod wpływem utworu „Krystalline” Alkaline Trio, a historia w nim opisana to nieco abstrakcyjne spojrzenie na związki na odległość, coś czego ja i moja żona doświadczyliśmy na własnej skórze. Staram się także sięgać po przeżycia lub historie innych ludzi. Gdy pisałem opowiadanie „Byrek” spotkałem się z zaprzyjaźnioną polsko-albańską rodziną, choć punktem wyjścia był artykuł w gazecie o jednej z firm ubezpieczeniowych, w których nie-Szwajcarzy musieli zmieniać imiona na szwajcarsko-brzmiące, by obcojęzycznymi nie irytować szwajcarskich klientów.

„A tak całkiem poważnie, bardzo lubię tę formę ekspresji, nie mam cierpliwości do długich powieści. Myślę, że dobre opowiedzenie historii w mocno skondensowanej formie jest sporym wyzwaniem”

Czytając „Mersi Filmol” miałem wrażenie, że jesteś niezłym jajcarzem. Z kolei w „Ostatnim Szwajcarze na Ziemi” ukazał mi się autor pełen nostalgii. Jaki jest naprawdę Lambert Król?

Jajcarzem na pewno, ale bardziej w stylu Monty Pythona (a przynajmniej takim chciałbym być), niż internetowego śmieszka sprzedającego ludziom „heheszki”. W tym momencie muszę dodać: hipokrytą, bo na fanpage mojego bloga wrzucam także takie lekkie, śmieszne, niezobowiązujące rzeczy. Na swoją obronę dodam, że takiego „heheszkowego” humoru w moich opowiadaniach nie ma. Nostalgia też, jak najbardziej. To ta moja poważniejsza strona. Ale na co dzień jestem zwykłym facetem, który nieco za bardzo się wszystkim przejmuje.   

Wydałeś już dwie książki. Jedną własnym sumptem, drugą przy wsparciu profesjonalnego Wydawnictwa. Czym różnią się oba procesy?

Self publishing był szkołą życia, pełną potknięć i błędów, które jednak sporo mnie nauczyły. Self pub wbrew nazwie nie jest albo nie powinien być tak bardzo self, bo jest to z wielką szkodą dla wydanej książki. Kluczowe jest dobranie osób, które pomogą cały ten wydawniczy proces w profesjonalny sposób zrealizować. Jeśli w przypadku self publishingu stawiamy na radosne Do It Yourself, często może się to skończyć wydaniem niestrawnego potworka. Ja miałem to nieszczęście, że nie poznałem  dobrego redaktora czy redaktorki, firma, której zleciłem redakcję i korektę, brzydko mówiąc, zrobiła to na odwal się. Za to w przypadku składu miałem już dużo szczęścia, bo polecona przez znajomą graficzka i poligrafka – Magda Nachyła nie tylko świetnie sobie z tym poradziła, ale pomogła także przy ponownej redakcji i korekcie. Wydawnictwo z kolei daje to wszystko, czego w self pubie brak: dostęp do profesjonalistów, którzy wiedzą jak książkę wydać. Nie da się jednak ukryć, że na self pubie można znacznie lepiej zarobić.

Kogo czytasz na co dzień? Czy masz swojego mistrza?

Uwielbiam Etgara Kereta, mimo, że poznałem go dopiero po premierze „Mersi filmol”, gdzie w jednej z recenzji mnie do niego porównano. Kupiłem jeden z jego zbiorów, potem kolejne i zakochałem się w tych mikroformach, gdzie na jednej stronie znajdziesz więcej emocji niż w niejednej kilkusetstronnicowej książce. A na co dzień pochłaniam sporo współczesnej polskiej prozy (z przewagą opowiadań), z tych ostatnio czytanych: Sadurska, Jarek, Klicka, Michalczenia, Sakson. Zwłaszcza Zenon Sakson. Jego „Zaczarowany Uber” to jedna z moich ulubionych książek roku 2020.

Ciekawy wybór. Najlepsze recenzje zbierają „Mapa” i „Halny”, ja z kolei jestem oczarowany realizmem prozy Jakuba Michalczenia. A Sakson…Sakson to trochę literacki wariat, więc doskonale rozumiem, dlaczego Ci się podoba! A propos szaleństwa. Wyobraź sobie, że stoisz na szczycie Burdż Chalifa. Wieje silny wiatr. Objawia się przed Tobą Pan Panów i Król Królów. Chce Cię uratować, ale ma pewien warunek – musisz mu przeczytać jedno ze swoich opowiadań. Jeśli się spodoba, przetrwasz, jeśli nie, chociaż na chwilę poczujesz się jak ptak. Co czytasz?

Pytam go, „co do cholery robię na szczycie Burdź Chalifa?”, po czym proponuję, że przeczytam mu „Króla Przekleństw”, ale najpierw musi mnie sprowadzić na dół, bo mój egzemplarz książki zostawiłem w hotelowym pokoju. Gdy już jesteśmy na dole, a on czeka przed moimi drzwiami, dzwonię po obsługę hotelową. Pan z obsługi przychodzi do mojego pokoju, ja w zamian za jego uniform obiecuję mu udziały w sprzedaży mojej trzeciej książki (i pokazuję mu recenzję na Goodreads na dowód tego, że jestem bestsellerowym autorem), przebieram się, omijam Króla Królów, wychodzę nieniepokojony przez nikogo z hotelu i jadę taksówką zjeść cordon bleu z frytkami, bo od wdrażania planu ucieczki zrobiłem się bardzo głodny.

I właśnie to to lubię w Twoich książkach! Tę nieoczywistość i humor! Na koniec jeszcze parę słów o tym co robisz obecnie i jak wyglądają Twoje plany na przyszłość.

Za pół godziny będę kąpał syna, siedmiomiesięcznego Kubusia. Potem pogram w Red Dead Redemption 2, jestem pod koniec drugiego rozdziału i muszę uratować męża i ojca rodziny z rąk gangu, ewentualnie poczytam (jestem w trakcie „Bełkotu” Shutego). A do końca roku skończę pisać trzecią książkę. Postaram się nie zawieść Waszych oczekiwań.

Zdjęcie: Eulalia Kika

Paweł Biegajski

Nałogowy kinomaniak i książkocholik. Plotka głosi, że przeczytał „Rozmowę w Katedrze" i „Braci Karamazow" w przedszkolu i to w oryginale. Nieuleczalny miłośnik poetyki kina Lava Diaza, społecznych obrazów Yasujiro Ozu i dyskretnego uroku Bunuela. Twórca bloga Melancholia Codzienności.