hotKsiążkirecenzja książka

Plon. Tara June Winch – recenzja

Tara June Winch jest jedną z najciekawszych współczesnych, australijskich pisarek. Debiutowała w 2006 roku niewielką powieścią „Swallow the Air”, w której razem ze swoją bohaterką poszukiwała aborygeńskiej tożsamości. Drugim ważnym krokiem w jej literackiej karierze był również nie tłumaczony na język polski zbiór opowiadań. Tym razem jego akcja rozgrywa się w wielu miejscach świata: w Nowym Jorku, Pakistanie, Turcji czy Australii. Prawdziwą sławę i worek z nagrodami przyniosła autorce jej ostatnia książka – Plon, którą dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarnego możemy czytać w przekładzie Karoliny Iwaszkiewicz.

Tara June Winch dzieli Plon na trzy części i przeplata je wzajemnie. W tym najbardziej wymownym fragmencie, Albert Gondiwindi tworzy słownik swojego ludu. Jak przystało na formę słownika, mamy tu więc hasła, ich angielskie odpowiedniki, oraz wyjaśnienia, stanowiące odrębne narracje na temat życia. W drugiej części pojawia się wnuczka Alberta – August, powracająca w rodzinne strony z dalekiej Anglii. Wreszcie trzeci rozdział „Plonu” to list dziewiętnastowiecznego wielebnego Greenleafa, na temat założenia przez niego misji wśród aborygenów. Tak zakrojona struktura książki jest nietypowa, przez co przyzwyczajenie się do niej może zabrać nieco czasu. Warto jednak uzbroić się w cierpliwość, bo wprowadzenie narracyjnej innowacji pozwala spojrzeć na problem tożsamości aborygenów z różnych perspektyw.

Główną bohaterką książki jest August. To jej Tara June Winch poświęca najwięcej uwagi. Jako dwudziestokilkuletnia kobieta wraca do swojej australijskiej wioski z odległej Anglii. Motywem jej podróży jest pogrzeb dziadka Alberta. August początkowo nie okazuje większych emocji. Nie tęskni za tym miejscem, które nazywa „złowróżbnym krajobrazem” czy przestrzenią, gdzie wszystko jest „wysuszone do kości”. Ponowne odwiedzanie miejsc, rozmowy z rodziną i znajomymi, a przede wszystkim doświadczenie tego świata, otwierają w August tajone przez ostatnie lata emocje. Zniknięcie jej siostry, dawny związek z Eddiem, relacje rodzinne – to wszystko młoda bohaterka musi przetrawić i ułożyć w sobie na nowo.

W Plonie ważna jest opowieść o dojrzewającej kobiecie i trapiącej ją dylematach, ale jeszcze istotniejszy jest język, miejsce i dziedzictwo kulturowe ludu Gondiwindi. W tym upalnym krajobrazie pojawia się bowiem nowoczesność – firma zajmująca się wydobyciem cyny. Wszyscy mieszkańcy muszą się wynieść, gdyż ich nieruchomości nigdy oficjalnie nie przyszły w ich posiadanie. Nawet pojawienie się działaczy na rzecz ochrony środowiska na niewiele się zda. W ten sposób „Plon” staje się czymś więcej niż tylko fikcją poparta realnymi historiami – to manifest przeciwko górnictwu, które dzisiaj zabiera kolejne cenne regiony (odsyłam do wiadomości o kopalni węgla hinduskiej firmy Adani w centralnym Queensland).

Jak to wszystko się zakończy? Czy uda się uratować wioskę i wspomnienia? Co z tym wszystkim wspólnego ma słownik i pole uprawne? Na te pytania odpowiedzi znajdziecie w książce. Warto po nią sięgnąć z co najmniej kilku powodów. Tara June Winch miała świetny pomysł na konstrukcję i zrealizowała go koncertowo. Nie zabrakło jej też talentu w kształtowaniu kilku wymiarów opowieści. Z jednej strony jest to bowiem hołd oddany konkretnemu miejscu i ludowi. Z drugiej, to także narracja o zderzeniu nowoczesności z tradycją, z której zwycięsko coraz częściej wychodzi ta pierwsza.

Plon można też odczytywać metaforycznie. Każdy z nasz czasami zawłaszcza jakieś terytorium, degraduje inne narody i kaleczy ich język. Wreszcie powieść Tary June Winch to dramat rodziny i jej członków. Nie jest łatwo połączyć tyle istotnych wątków i ukazać je w przystępny sposób. Australijskiej pisarce udało się stworzyć mięsistą opowieść o prawdziwych ludziach, którzy doświadczają uzależnień, próbują ratować swoje dziedzictwo, cierpią, żartują, przeżywają wzloty i upadki. I za to należy się jej uznanie.

Za materiał do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Czarne

 

 

 

 

CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH KSIĄŻEK? POLUB TĘ STRONĘ:

 

 
 

Paweł Biegajski

Nałogowy kinomaniak i książkocholik. Plotka głosi, że przeczytał „Rozmowę w Katedrze" i „Braci Karamazow" w przedszkolu i to w oryginale. Nieuleczalny miłośnik poetyki kina Lava Diaza, społecznych obrazów Yasujiro Ozu i dyskretnego uroku Bunuela. Twórca bloga Melancholia Codzienności.