Książkirecenzja książka

Biały głód. Aki Ollikainen – recenzja

W 2016 roku nagrodę The Man Booker Prize zgarnęła Han Kang za „Wegetariankę”. Na shortliście znalazły się wtedy inne znane polskiemu czytelnikowi powieści: „Dziwna myśl w mojej głowie” Orhana Pamuka, „Całe życie” Roberta Seethalera, „Historia zaginionej dziewczynki” Eleny Ferrante czy wybitny „Czteroksiąg” Yana Lianke. Bardzo mocny zestaw, do którego nie załapały się książki Kenzaburo Oe, Eka Kurniawana czy Aki Ollikainena. Dziś, w sześć lat po tym rozdaniu, do rąk czytelników znad Wisły trafia wreszcie Biały głód – niewielka powieść, która na wspomnianym tle, wcale nie prezentuje się jak reprezentacja Polski w starciu z Argentyną.

Powieść Ollikainena otwiera serię Przeszły-ciągły. Ma ona w założeniu prezentować współczesne powieści historyczne z różnych zakątków świata. Razem z bohaterami przenosimy się więc do 1867 roku. Finlandię gnębi ostatnia klęska głodu. Według oficjalnych statystyk na przestrzeni trzech lat zginęło 15-20% ogólnej populacji kraju (około 270-300 tysięcy ofiar). Przyczynami katastrofy były słabe zbiory. Z uwagi na ponadprzeciętne opady deszczu (1866 rok) ziemniaki i warzywa okopowe gniły na polach. Później przyszła też wyjątkowo mroźna zima i szalony wrzesień 1867 roku, gdy pod wpływem ujemnych temperatur, nowe uprawy doszczętnie utracono.

W tym ponurym krajobrazie najlepiej radzą sobie bogaci (a jakże!). Nawet jednak oni są zmuszeni do pozbywania się swoich służących, by nie mieć na głowie dodatkowych gąb do wykarmienia. Zupełnie inne zmartwienia mają biedni. Żeby przetrwać, pożywają się korą i trawą. W akcie desperacji, szukając ostatniej drogi ratunku, ruszają przed siebie, by znaleźć miejsce, gdzie będą w stanie przetrwać.

Tą drogą podąża też Marja. Pozostawia konającego męża i rusza wraz ze swoimi dziećmi do Petersburga. Dlaczego tam? Bo to duże miasto, więc szanse na przeżycie są większe, niż na fińskiej prowincji. Problemów w realizacji tego planu jest jednak kilka. Przede wszystkim Marja nie wie, gdzie leży Petersburg. Nigdy tam nie była. Idzie więc po prostu przed siebie. Po drugie jest szalenie zimno. Nie ma też co jeść, a opisy fizycznego bólu związanego z głodem są równie dotkliwe, jak te z niezapomnianej książki Hamsuna. Wreszcie nie pomagają też ludzie. Co prawda na widok dzieci pozwalają przespać się w szopie czy ogrzać przy piecu, ale czasami jest to okupione innymi nieprzyjemnościami. Ot na przykład gwałtem, po którym żona oprawcy nazwie bohaterkę dziwką. Szczegóły podróży przeplatane są scenami z nienazwanego miasteczka. Skupiają się one na lekarzu o dobrym sercu i kruchym kręgosłupie moralnym. W przeciwieństwie do naturalistycznych, apokaliptycznych scen z Marją i jej dziećmi, ta część pokazuje nam wejrzenie na biedotę miejską. Jest to miejsce, gdzie  żyje się trudno, ludzka bliskość jest czymś wręcz nienaturalnym, ale jednocześnie postaci zachowują resztki cywilizowanych odruchów. Pod koniec książki te dwa światy przetną się.

Biały głód porównuje się do „Drogi” Cormaca McCarthy’ego, ale w mojej opinii nie jest to zestawienie najlepsze. Amerykański pisarz zdziesiątkował ludność Ziemi, wykreował apokalipsę, by pokazać, że cały postęp technologiczny, osiągnięcia gospodarcze, bogactwa kultury, straciły znaczenie w obliczu globalnego zniszczenia. Katastrofa to w „Drodze” koniec cywilizowanego świata. Obrazują to zarówno zniszczone domy, wyludnione miasta, brak elektryczności, fabryk czy benzyny, jak i demoniczna wizja upadku wszelkich norm i wartości. Na tym tle Aki Ollikainen tworzy brutalny świat, w którym owszem, żadna sprawiedliwość nie istnieje, ale nadzieja nie umiera jednak doszczętnie. Muszę się jednak zgodzić, że oba dzieła łączy dobrze zaprezentowane przeświadczenie o prawie do życia na ziemi. Także kwestia poświęcenia jednego istnienia dla drugiego, w walce ze złem dystopijnego świata. Oba napisane też oszczędnym, surowym językiem, który idealnie koresponduje z ponurym pejzażem życia bohaterów.

W Białym głodzie Aki Ollikainen zaprasza czytelników w podróż przez drastycznie zmieniający się krajobraz społeczny. Do przemyślenia pozostaje walka o nowe zdefiniowanie humanizmu, który zazwyczaj przegrywa z destrukcją środowiska. Fiński pisarz roztacza demoniczną wizję następstw wielkiego głodu, ale jednocześnie daje przestrzeń na kontemplację. Pozostawia swoje dzieło otwartym. Czy pozwolimy tej książce wejść w dialog z naszymi przyzwyczajeniami, zależy już wyłącznie od nas.

Za egzemplarz do recenzji dziękujemy Wydawnictwu ArtRage
 
 
 
 
 
 
CHCESZ WIĘCEJ CIEKAWYCH RECENZJI KSIĄŻEK? POLUB TĘ STRONĘ:
 

 

 

Paweł Biegajski

Nałogowy kinomaniak i książkocholik. Plotka głosi, że przeczytał „Rozmowę w Katedrze" i „Braci Karamazow" w przedszkolu i to w oryginale. Nieuleczalny miłośnik poetyki kina Lava Diaza, społecznych obrazów Yasujiro Ozu i dyskretnego uroku Bunuela. Twórca bloga Melancholia Codzienności.