komiks

Vademecum złego ojca 3. Guy Delisle – recenzja

Vademecum złego ojca to taka seria, do której wracam z żelazną konsekwencją. Uwielbiam to poczucie humoru, a jako ojciec identyfikuję się z bohaterem/autorem. W trzecim tomie znowu obserwujemy małe epizody z życia rodziny Guy’a Delisle. Jego dzieci, Alice i Louis, już nieco podrosły. Chodzą do szkoły, odrabiają lekcje, czytają „Harry’ego Pottera”, oglądają filmy Hayao Miyazakiego. I oczywiście obcują ze swoim zwariowanym ojcem.

W kilkunastu scenach dostrzegamy pełną paletę codziennych zdarzeń, które w oczach Delisle dostają nowego blasku. Spróbuję zaprezentować to na dwóch przykładach, mając przy okazji nadzieję, że trochę spojlerowania Wam nie straszne. W pierwszej urocza córeczka pyta tatusia co to jest „kulwa”. Zasłyszała w szkole tekst „kulwa twoja nać” rzucony gdzieś na korytarzu przez rozgoryczoną matkę i próbuje to sobie poukładać w głowie. Myjący zęby tatuś w żadnym stopniu nie czuje się zgorszony. Rzeczowo wyjaśnia , że to żadna „kulwa” tylko „kurwa”, że to nie „nać” tylko „mać”, co odnosi się bezpośrednio do słowa matka. Każe dziecku powtórzyć kilkukrotnie cały zwrot z odpowiednią dykcją. W ten sposób lekcja zostaje zakończona.

W innej miniaturze (mojej ulubionej muszę przyznać) pod wpływem zapalnika (słów dziecka) rozgoryczony Delisle wyrzuca się siebie długi monolog o życiu. O tym, że szkolne zabawy stopniowo przeradzają się w liczne obowiązki, stres, wyścig szczurów, rozczarowania na studiach, pracę pod kontrolą niewykształconych i dobrze ustawionych karierowiczów i tak dalej. Wykrzyczane żale w żaden sposób nie mogą zainteresować jego pociechy. To prawda, która odbija się od ściany niezrozumienia. Myślę, że każdy rodzic dobrze zna to uczucie, ten moment walenia głową w mur.

Guy Delisle pisze o wielu innych, prozaicznych zdarzeniach. O pomocy w pracy domowej na temat wymarłych zawodów, o zabawie dronem, o wrzuceniu zapalniczki z butanem do ognia i wielu innych. Za każdym razem jest to satyryczne, ironizujące, po prostu zabawne. I to zabawne w taki sposób, w jaki lubię być rozśmieszany: inteligentnie. Humor wynika tu z małych złośliwości, z bycia dużym dzieckiem, z jakiejś formy niezręczności, z poddawania dzieci określonym próbom. Przy okazji Vademecum złego ojca pozostaje świetną obserwacją obyczajową. Odkłamuje relacje pokoleniowe, które przecież wcale nie muszą być i bardzo często nie są spolaryzowane (dramaty lub wzruszenia).

Parę słów jeszcze o grafice, która uzupełnia mistrzowsko wykreowaną treść. Rysunki są tu proste, skromne, obrazowane czarną kreską z odcieniami szarości. Kadry powtarzają się, uzmysławiając czytelnikom bezradność dopadającą bohaterów. Ilustracyjny minimalizm dobrze koresponduje z wymową tekstów. Dobrze dowodzi, że nie czasami mniej, znaczy lepiej.

 


za egzemplarz do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Kultura Gniewu
 
 
CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH KOMIKSÓW? POLUB TĘ STRONĘ:
 
 

Paweł Biegajski

Nałogowy kinomaniak i książkocholik. Plotka głosi, że przeczytał „Rozmowę w Katedrze" i „Braci Karamazow" w przedszkolu i to w oryginale. Nieuleczalny miłośnik poetyki kina Lava Diaza, społecznych obrazów Yasujiro Ozu i dyskretnego uroku Bunuela. Twórca bloga Melancholia Codzienności.