Piramidy dni. Daina Opolskaitė – recenzja
Piramidy dni to taki zbiór opowiadań, który większość czytelników będzie drażnić niczym nierozchodzony but na długiej, górskiej wyprawie. Nie chodzi tu bynajmniej o jakąś skłonność autorki do opisywania brutalnych zachowań czy ucieczkę bohaterów w sferę szaleństwa (choć i to nam się tu trafi). Tym, co naprawdę wytrąci z pozycji komfortu będzie ukazanie, na jak wiele sposobów można odczuwać smutek i samotność.
Matki, ojcowie, dzieci, przyjaciele – konfiguracji jest w tej książce bardzo wiele. Każda narracja ogniskuje się wokół tematu trudnych relacji. Przemoc, jako narzędzie dostępne dla każdego osiłka, nie jest tu szczególnie mocno eksponowana. Daina Opolskaitė woli mówić o krzywdach wyrządzanych bardziej subtelnie, często nieświadomie, na przykład poprzez błąd z przeszłości, niedojrzałość czy nieuporządkowanie. Wielokrotnie nie definiuje wprost, dlaczego bohaterowie znaleźli się w danej sytuacji albo robi to stopniowo, jak w opowiadaniu „Kraty”. Poznajemy w nim kobietę, która przygarnia białowłosego chłopca. Ten nie wpisuje się w jej obraz wymarzonego dziecka, przez co ich relacje pełne są nieporozumień i emocji. Dlaczego zatem wzięła go pod swoje skrzydła?
W tekstach Dainy Opolskaitė podoba mi się klimat – surowy, rzeczowy, ale między wierszami pulsujący strachem, tęsknotą, czasami pożądaniem. Autorka umiejętnie gra niedopowiedzeniami. Jej proza jest bezkompromisowa i daleka od chęci przypodobania się czytelnikowi. Piramidy dni promieniują smutkiem, wyciągają na światło dzienne ukryte lęki i próbują znaleźć remedium na codzienne bolączki.
Jest tu kilka ciekawych historii. Ot chociażby „To, co prawdziwe”, gdzie prosta dziewczyna zakochuje się w przypadkowym motocykliście. Ich pączkujący związek nie znajduje jednak szczęśliwego finału. W innym opowiadaniu narratorem jest dziecko – najpierw nienarodzone, później już nieco starsze. To młode stworzenie od zawsze czuje, że jej rodziców coś dzieli. Jakaś tajemnica, której nie sposób opisać słowami. Dopiero pojawienie się drugiego mężczyzny pozwoli znaleźć jej wewnętrzną równowagę.
Kolejne historie nie wyróżniają się zaskakującą fabułą. Tu nie o szokowanie chodzi, a o konsekwencje w komponowaniu mozaiki przypadków. Daina Opolskaitė łącząc surowy klimat z zaskakującymi życiorysami, stawia swoich bohaterów w trudnym położeniu. Zmusza ich do wychodzenia ze strefy komfortu. Do ciągłego szukania harmonii we własnym życiu. Ucieczka, choć czasami dająca wytchnienie, jest tak naprawdę tylko początkiem. Pierwszym krokiem, po którym trzeba postawić kolejny, dużo trudniejszy. Ważna jest w Piramidach dni symbolika wody. Raz ukazana jako barometr odmierzający upływający czas. W innym opowiadaniu przemienia się w lód, który niepokoić będzie swoim chłodem. Woda jest także głównym składnikiem morza, gdzie dla jednej z bohaterem wydarzyło się wszystko, co najważniejsze.
Nie sądzę, aby zbiór opowiadań litewskiej pisarki przekonał do siebie wytrawnych czytelników. Podobnych, psychoanalitycznych historii trochę już napisano. Daina Opolskaitė nie używa własnego, indywidualnego stylu. Jej zdania są wycyzelowane, pozbawione ozdobników. Dzięki nim lepiej widać tętniące emocje, ale z drugiej strony książka nie zapada w pamięć tak, jak pewnie autorka by tego sobie życzyła. Brak szokujących scen, mocnych kontrowersji, niesamowitych intryg, świeżego stylu czy chociażby inspirującego sposobu komponowania tekstów – to wszystko wpływa na to, że Piramidy dni fajnie się czyta. I tyle. Brakuje im szczerości, dosadności, jakiegoś pierwiastka, który przykułby uwagę. Podoba mi się, ale wracać już nie zamierzam.