filmrecenzja filmu

Recenzja filmu „Powrót Bena”

To ciekawe, że w podobnym czasie powstały dwa niezwykle zbliżone do siebie tematycznie filmy, których celem było ukazać trudy zmagania z uzależnieniem od narkotyków przez młode osoby. Na początku stycznia do polskich kin trafił Mój piękny syn z Timothee Chalametem, natomiast tydzień później zadebiutował Powrót Bena z Lucasem Hedgesem. Co jeszcze łączy obie produkcje, to właśnie występy dwóch utalentowanych młodych aktorów, o których pół żartem, pół serio mówi się, że występują jedynie w oscarowych produkcjach. Tym razem górą jest jednak Hedges, bo film, nagrany zresztą przez jego ojca Petera, prezentuje bardziej surowe a mniej celujące w Akademię podejście do nałogu.




W przypadku Mojego pięknego syna mieliśmy do czynienia z wyraźnym zarysowaniem relacji ojciec-syn, tu z kolei główną partnerką bohatera jest matka (grana przez Julię Roberts). To ona musi zmierzyć się z uzależnieniem syna. Każdy kto miał do czynienia z problemem nałogu zrozumie jej problem pogodzenia miłości do syna z dramatem surowego przeciwstawiania się mu dla jego dobra. W tle unosi się atmosfera ciągłej nieufności, z którą nie radzą sobie ani syn, ani rodzina. Ale jest też nikła nadzieja na lepsze jutro.

Akcja filmu rozgrywa się w pomiędzy wigilią a Bożym Narodzeniem. Niespodziewanie w domu Holly zjawia się dawno niewidziany syn Ben, zmagający się z uzależnieniem od narkotyków. Na nieoczekiwanej radości matki, która cieszy się z powrotu syna, cieniem kładzie się niepokój co do dalszych zachowań chłopaka. Bezgranicznej miłości kobiety i jej wierze w czystość Bena przeciwstawiona zostaje konsternacja i złość pozostałych członków rodziny. W końcu powinien być teraz na odwyku. W Moim pięknym synu mieliśmy do czynienia z przeskakiwaniem od jednych emocjonalnych momentów do drugich – tu mamy bogatą ekspozycję postaci i zarysowane w ciągu jednej doby relacje. Dlatego też napięcie pomiędzy członkami rodziny jest bardzo dobrze przedstawione. Atmosferę zagęszczają jeszcze dziwne wydarzenia m.in. włamanie do domu. Rozwinięcia postaci dostarczają z kolei retrospekcje.

Reżyser Peter Hedges raczej nie stawia tutaj na emocjonalne manipulowanie widzami, nie stara się budować wzruszeń w sposób sztuczny – czy to za sprawą muzyki czy ckliwych scen. Jeśli już, pokazuje próby manipulacji czy emocjonalnego szantażu, to ze strony bohaterów, szczególnie Bena, który często próbuje po prostu ugrać swoje. Jednocześnie filmowi brakuje jakiegoś autorskiego rysu, reżyserskiego znaku firmowego mogącego wynieść go na wyższy poziom. W innych okolicznościach byłby to kolejny telewizyjny dramat, ale tu pięknie ozdabia go scenariuszowa dojrzałość i obsada.

Największą zaletą Powrotu Bena jest najlepsza od lat rola Julii Roberts, która pod względem dramaturgicznym sama jest w stanie zwiększyć jakość produkcji. Jej postać wykreowana jest przez pryzmat miłości i faktycznie wielokrotnie dostarcza widzom wzruszeń, choć nie jest to sylwetka jednowymiarowa – jak wspomniałem bywa surowa i nieugięta. Różne postawy i emocje ścierają się na jej twarzy. Pozostali grają bardzo poprawnie, choć już bez popisów; Hedges uznaje wyższość Roberts, podobnie jak Carell przyćmił Chalameta.

Powrót Bena to film siłą rzeczy podobny do Mojego pięknego syna, ale mniej w nim oscarowej kalkulacji, a więcej prostoty i szczerości. W rezultacie wydaje się bardziej przejmujący, bo oszczędność środków pozwala przede wszystkim wybrzmieć dramatowi. Problem uzależnienia ukazany jest w sposób dojmujący, bez moralizatorstwa, ale i bez operowania sugestywnymi obrazami, to raczej wnikliwe studium problemu ukazujące stopniowy rozkład bohatera.

MOJA OCENA:
6/10

Powrót Bena
Reżyseria: Peter Hedges
Scenariusz: Peter Hedges
Osada: Julia Roberts, Lucas Hedges, Courtney B. Vance, Kathryn Newton
Muzyka: Dickon Hinchliffe
Zdjęcia; Stuart Dryburgh
Gatunek: Dramat
Kraj: USA
Rok produkcji: 2018
Data polskiej premiery: 11 stycznia

 

 

 

CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH FILMÓW? POLUB TĘ STRONĘ:

 

Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.

Krzysztof Strzelecki

Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.