Dobry Łotr – recenzja filmu 'Łotr 1′
Po rocznej przerwie wracamy do świata wielkiej i wciąż rozrastającej się sagi Gwiezdnych Wojen. Na ekrany polskich kin wkracza Łotr 1, pierwszy w historii oficjalny kinowy spinn-off głównego cyklu. Zamiast więc podążać za losami poznanych przed rokiem w Przebudzeniu mocy Rey, Finna i reszty spółki, otrzymujemy zupełnie nową historię z nowymi bohaterami, osadzoną w czasie pomiędzy Zemstą Sithów a Nową Nadzieją.
Łotra 1 widzowie mogą traktować indywidualnie, jest to film, który w pewnym nie tyle rozszerza uniwersum, co uzupełnia je o pewną wiedzę. To właśnie tutaj dowiadujemy się, w jaki sposób Rebelia weszła w posiadanie planów Gwiazdy Śmierci, co było kluczowe dla fabuły Nowej Nadziei. W związku z tym prawdopodobnie każdy fan serii doskonale wie, jak ten film się skończy. W żaden sposób jednak ta wiedza nie odbiera radości z oglądania filmu Edwardsa.
Bohaterami produkcji są rebelianci, ale ci, którzy najczęściej odwalają brudną robotę, a o których najmniej się mówi. Zresztą twórcy przedstawiają tym razem różne akcenty samej Rebelii, także jej radykalne odłamy. Poznajemy frakcje, które ze sobą rywalizują. Nie ma tu więc miejsca na chodzące pomniki i wielkie bohaterstwo, postaci są poharatane, nie raz czyniły mniejsze zło zamiast większego, nie tracąc świadomości, że zło zawsze jest złem.
Wreszcie, niczym biblijny Dobry Łotr, mają okazję odkupić swoje winy. Oto Imperium testuje nową, potężną broń zagłady – Gwiazdę Śmierci. Jednak człowiek, który skonstruował to przerażające narzędzie, działał pod przymusem, tracąc przed laty żonę i córkę. Teraz informuje rebeliantów o możliwości zniszczenia broni. Problem w tym, że władze Rebelii nie wierzą w jego słowa. Tymczasem córka konstruktora – Jyn Erso wraz z bandą życiowych wykolejeńców, gotowa jest położyć swoje życie na szali, aby wykraść plany Gwiazdy Śmierci.
Twórcom udało się wrzucić do tego worka galerię całkiem fajnych postaci, z którymi widzowie szybko będą się utożsamiać. Nie jest to jednak zasługa scenariusza, bo – będąc sprawiedliwym – trzeba przyznać, że są to bohaterowie dość płytcy i sztampowi, budowani często na jednej cesze charakteru. W dużej mierze różnicę robią tu aktorzy, dzięki którym te postaci faktycznie nabierają wyrazu i wzbudzają sympatię widza. Na główną bohaterkę wyrasta grana przez Felicity Jones Jyn, ale każdy dostaje tu swoje pięć minut. Jest rebeliant Cassian (Diego Luna), który niejedno ma na sumieniu, jest były pilot Imperium, który zmienia strony konfliktu (Riz Ahmed), świetny azjatycki duet, w który wcielają się Donnie Yen i Wen Jiang i wreszcie – co oczywiste – robot K-2SO, który nie raz i nie dwa skradnie show dla siebie za sprawą głosu Alana Tudyka. Mimo schematyczności w kreacji tych bohaterów, razem tworzą drużynę, za którą można pójść na wojnę.
Nie umknie też uwadze widzów, że nasza „parszywa dwunastka” jest drastycznie zróżnicowana etnicznie. Azjaci, latynos, Arab – oczywiście nie nazwiemy ich tak w obrębie filmowych światów Gwiezdnych Wojen, jednak twórcy ewidentnie sięgają tutaj po multikulturową obsadę, zrywając przy okazji z nieco innym charakterem dotychczasowej serii. Łotr 1 różni się od pozostałych filmów z serii także pod wieloma innymi względami. Jest poważniejszy, mroczniejszy, z pewnością też mniej infantylny niż chociażby nowa trylogia Lucasa. Ktoś dobrze powiedział przede mną, że na dobrą sprawę jest to kino wojenne osadzone w uniwersum SW. I to się czuje. Nie brak też wątków religijnych. Szczególnie polski tytuł buduje ciekawe nawiązanie do biblijnego Dobrego Łotra, który zaznaje odkupienia przed śmiercią (w oryginalnym tytule to raczej nie przejdzie). Z kolei powtarzane przez bohatera Donniego Yena wersy dotyczące mocy, brzmią jakby wyjęte z Księgi Psalmów.
Podobnie jak w Przebudzeniu mocy, w Łotrze 1 może się podobać ograniczenie CGI. Jest dużo zróżnicowanych plenerów i są one wykorzystane znakomicie, aby uczynić je miejscami dramatycznych rozgrywek. Efekty specjalne? Świetne. Prawdopodobnie jeszcze nigdy Gwiezdne Wojny nie wyglądały tak dobrze. Scena bitwy powietrznej w kosmosie to absolutny majstersztyk. Jeśli chodzi o CGI to zasadniczo mam tylko jeden zarzut – wprowadzanie do historii znanych nam bohaterów. Nie będę spoilerował, bo po zwiastunach wiecie prawdopodobnie jedynie o Lordzie Vaderze, niemniej inni, których przywołano właśnie za sprawą CGI, wyglądają bardzo, bardzo sztucznie.
Wielu zarzucało młodemu Garethowi Edwardsowi, że w jego poprzednim filmie – Godzilii, tytułowego potwora było jak na lekarstwo i ogólnie reżyser nie podołał legendzie. Ja uważam wręcz przeciwnie, Edwards wprowadził do historii pewną świeżość, opowiedział znaną fabułę w nowy sposób, wykorzystując inne techniki, skupiając się na innych bohaterach. Sądzę też, że właśnie poradził sobie również z legendą Gwiezdnych Wojen. Struktury całej sagi nie naruszył, bo – nie oszukujmy się – ten spin-off mógłby nie istnieć i niczego by to nie zmieniło. Ale tę historię opowiedział w nieco inny od dotychczasowego sposób – zmienił tonację na odrobinę mroczniejszą, przeniósł akcenty na pomijanych dotychczas bohaterów, ukazał brud Rebelii i skupił się na ukazaniu wojny od środka. Jedyny problem jest taki, że nie wiadomo na ile można mówić, że jest to film Edwardsa, bo ewidentnie był on przemontowany i pewnie nie dowiemy się, kto ostatecznie miał największy wpływ na finalny wygląd produkcji.
Łotr 1 to bardzo przyzwoity spin-off. Film, który z pewnością nie obrośnie kultem, jak stara trylogia, ale też nie doczeka się krytyki, jaka spadła na późniejsze filmy Lucasa. Bo i nie ma się szczególnie tutaj czego czepiać. Jest przygoda, są ciekawi bohaterowie i jest bardzo wysoka stawka, o którą toczy się gra. Chociaż doskonale znamy jej wynik, przebieg tej rozgrywki powinien zadowolić mniej wymagających fanów. Ci bardziej wymagający trochę pomarudzą na pewne mankamenty filmu Edwardsa, ale i tak za kilka lat będą do niego wracać z przyjemnością. Disney nie ma się czego wstydzić.
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.