Bezmatek. Mira Marcinów – recenzja
Bezmatek jest swoistym pamiętnikiem z żałoby, zapiskiem stopniowego odchodzenia ukochanej matki. Będąc uszczypliwym można zauważyć, że jest to tematyka dość mocno w ostatnich latach w polskiej literaturze eksploatowana. Proponuję jednak ten punkt widzenia schować głęboko w kieszeń i otworzyć się na książkę Miry Marcinów z co najmniej dwóch ważnych powodów. Po pierwsze większość relacji dziecko-umierający rodzic prezentowana jest z punktu widzenia mężczyzny, który to punkt zasadniczo różni się od żeńskiej percepcji. Po drugie Bezmatek przekonuje nie tylko treścią, ale też formą.
Mira Marcinów tą książką nie debiutuje, mimo swojego młodego wieku. Być może dzięki temu jej powieść jest tak dojrzała. A to cecha nieco już zapomniana, szczególnie w kontekście wielu debiutów minionych dwóch dekad, zdominowanych przez bardzo młodych i niedoświadczonych życiowo autorów. Marcinów potwierdza zasadę, że aby pisać, trzeba mieć coś do powiedzenia – i to bezwzględnie coś swojego. Inaczej autentyczność padających słów rozmywa się w chmurze pisania pod klucz oczekiwań społecznych. Marcinów stawia na prawdę i to prawdę totalną, bolesną, idącą pod prąd „temu co powiedzą ludzie”. I właśnie tą szczerością zwycięża.
Przede wszystkim Bezmatek wydaje się bardzo osobistym studium żeńskich więzi. Może wprawdzie niektórym przeszkadzać ich kondensacja i ogniskowanie uwagi na jednej relacji, trudno jednak sformułować przy tej okazji zarzut o zubożenie przekazu między bohaterami do jednego, za to drobiazgowo przeanalizowanego wątku. Dzięki zagęszczeniu wrażeń i częstym powtórzeniom doskonale odczuwamy powracającą rozpacz. Nie ma jednak mowy o znudzeniu, czy artystycznym przesycie. Marcinów łączy fragmenty utworów muzycznych, naturalistyczne obrazy powolnego odchodzenia, surrealistyczne dialogi nieistniejących matek, dokonania prac popularnonaukowych czy słów myślicieli. Raz pisze nieco dłużej, by później strzelić pojedynczym zdaniem, które trafia prosto w serce. To taki strumień myśli, który nie musi być uporządkowany i wewnętrznie harmonijny. Czasami w improwizacji i poetyce niedbalstwa leży bowiem największa dosadność.
Relacja między córką i matką zbudowana jest w oparciu o figurę różnicy. Z jednej strony Marcinów podkreśla drobne szczegóły różnic fizycznych („nasze stopy różniły się rozmiarem. Nie mogłam włożyć butów swojej martwej matki”), z drugiej wspomina też o marzeniach („Najbardziej chciałabym być artystką jak ona.”). Te wszystkie odrębności podkreślają powstanie nowej osoby, przepełnionej cechami swojego rodzica. Autorka zauważa, jak wiele przejęła po matce do dalszego życia. Jest to więc ekspozycja kontrastu – z jednej strony innego podejścia chociażby do spraw łączenia się w związki, z drugiej popełniania tych samych błędów i zwracania uwagi na podobne elementy życia. W ten właśnie sposób Marcinów podkreśla, jak bardzo wiele nowe pokolenie przejmuje od osób odchodzących do innego świata, jak ważne jest rodzicielstwo. Ale także, jak istotna jest opieka nad chorymi.
Można by pisać tu jeszcze wiele ważnych zdań. O samotności, o kobiecej sile, o poświęceniu i miłości. O tych wszystkich małych rzeczach, które dla innych nic nie znaczą, ale dla nas samych są bardzo ważne. Pominę jednak te pochwały, za to z całą mocą podkreślę, że Bezmatek jest dobrą książką. Osobistą, intymną, wyważoną. Daleką od szantażu emocjonalnego. Jeśli takiej funkcji oczekujecie od literatury, właśnie tych emocji szukacie, nie ma się co zastanawiać. Trzeba kupować i czytać.
Tytuł: Bezmatek
Wydawnictwo: Czarne
Gatunek: literatura konfesyjna
Data wydania: 15 kwietnia 2020
Za materiał do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Czarne
CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH KSIĄŻEK? POLUB TĘ STRONĘ: