Recenzja fimu „W cieniu Księżyca”
Dziś na Netflixie zadebiutował thriller science-fiction W cieniu Księżyca. Akcja filmu rozgrywa się na kilku płaszczyznach czasowych powiązanych z fazami Księżyca. Rozpoczynamy w 1988 roku. Pewnej nocy w Filadelfii dochodzi do kilku równoległych morderstw. Przypadkowi ludzie, wśród których znajduje się ceniony pianista i pracownik baru, giną w trakcie pracy. Okoliczności śmierci są jednak przedziwne. Ich mózgi się rozpuszczają…
Grany przez Boyda Holbrooka Lock jest marzącym o awansie policjantem-pracoholikiem. Zaniedbując ciężarną żonę wraz z partnerem Maddoxem postanawia na własną rękę rozwiązać zagadkę tajemniczych zgonów i mimo zakazu przełożonych ściga osobę podejrzaną o zabójstwa. Prawda okaże się tak straszliwa, że nie da Lockowi spokoju na długie lata. Co dziewięć lat w związku z aktywnością Księżyca ginąć będą kolejne osoby.
Nie chcę zdradzać więcej, ponieważ kolejne informacje dotyczące fabuły będą już potencjalnymi spoilerami. W cieniu Księżyca to kolejna niespodziewana produkcja w ramówce Netflixa, która teoretycznie powinna być następnym zapychaczem-gniotem. Film zrealizowany na szybko, bez specjalnych zapowiedzi, wpada nad platformę pod koniec miesiąca. Ale trzeba przyznać, że chociaż jest to kolejny taśmowy produkt bez większych ambicji, to na tle innych podobnych produkcji platformy, wyróżnia się naprawdę solidnym rzemiosłem.
Sama historia też jest ciekawa, choć nie zaskoczy was szczególnie oryginalnością. Mamy tu do czynienia z intrygującą mieszanką kryminału, science-fiction i kina politycznego. I chociaż pod względem ogólnej fabuły jest to produkcja raczej płytka, to wiele udaje się wycisnąć z niej dzięki głównemu bohaterowi Lockowi, całkiem przyzwoicie zagranemu przez kojarzonego z Narcosem czy Predatorem Boyda Holbrooka.
Ogólny wydźwięk filmu przypomina mi akurat goszczące na ekranie polskich kin Ad Astra. Bohaterowie obu produkcji muszą przełknąć gorzką pigułkę świadomości, że chore ambicje i gonitwa za rozwikłaniem „sprawy życia” zawsze muszą boleśnie odbić się na tym, co przecież w życiu najważniejsze – miłości do bliskich. Reżyser stawia też pytanie, które w formie pewnego moralnego eksperymentu myślowego zadawaliśmy sobie wszyscy – czy gdyby można było cofnąć się w czasie i usunąć jednostkę, która w przyszłości miałaby spowodować wielkie zło, należałoby to zrobić? Co ciekawe twórcy nie pozostawiają tego pytania bez odpowiedzi, lecz zajmują konkretne stanowisko.
W cieniu Księżyca to produkcja z rodzaju tych do obejrzenia i szybkiego zapomnienia. Seans jest bezbolesny, mimo że film niepozbawiony jest wad, a pod względem fabularnym mimo dużych ambicji pozostaje zbyt powierzchowny, to wciąż stanowi przyzwoitą i dość angażującą rozrywkę. W dużej mierze produkcję ratuje Boyd Holbrook, którego bohater stanowi ciekawy psychologiczny portret człowieka zatracającego się w obsesji. Ta znośna mieszanka gatunków pewnie nie wprawi was w zachwyt, ale pozostanie niezłą propozycją na jesienny wieczór.
W cieniu Księżyca; reżyseria: Jim Mickle; scenariusz: Geoffrey Tock, Gregory Weidman; obsada: Michael C. Hall, Boyd Holbrook, Bookem Woodbine, Sarah Dugdale, Cleopatra Coleman; muzyka: Jeff Grace; zdjęcia: David Lanzenberg; gatunek: thriller, science-fiction; rok produkcji: 2019; data polskiej premiery: 27 września 2019.
ZOBACZ TERAZ RECENZJE FILMÓW:
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.