Recenzja niebanalnego horroru „Midsommar”
Uwielbiam chodzić do kina na takie filmy jak Midsommar. Już od pierwszej sceny drugi film w dorobku Ariego Astera (po Hereditary)potrafi chwycić za gardło, a dzieje się to nie tylko za sprawą ukazanych wydarzeń, ale też sposobu ich przedstawienia.
Bohaterką filmu jest Dani, młoda Amerykanka, która przeżywa osobistą tragedię, a jej kilkuletni związek przechodzi kryzys. Jeden z przyjaciół jej chłopaka, rodowity Szwed, zaprasza znajomych w rodzinne strony. W ten sposób Dani, Christian, Josh i Mark trafiają do odciętej od świata skandynawskiej wioski, której mieszkańcy obchodzą święto związane z letnim przesileniem. Sympatyczni Szwiedzi zapraszają Amerykanów do udziału w przedziwnych obrzędach i rytuałach rozgrywających się w pełnym słońcu, które w tym okresie zachodzi tylko na chwilę późną nocą. Z czasem jednak zachowanie miejscowych staje się dla gości coraz dziwniejsze i niepokojące.
W Midsommar nie chodzi o strach, bo nie jest to horror w podstawowym rozumieniu tego słowa, zresztą produkcja jest długa, ma dużo momentów przestojów, a często chętniej od grozy operuje groteską wywołującą uśmiech lub – może bardziej – dyskomfort. Uczucie niepokoju towarzysy widzowi niemal przez cały seans i jest ono umiejętnie przez twórców podsycane, często tylko sugestią, aż do finału, kiedy cała ta fasada opada, a film zamienia się w absurdalny rytuał, na którym ciężko wysiedzieć spokojnie. Z różnych przyczyn, bo jestem pewien, że jedni widzowie będą się wiercić z niepokoju i uczucia wyrwania ze sfery komfortu (na czym twórcy zależało), a inni raczej będą się śmiać z dziwaczności tych scen (to raczej efekt mniej zamierzony).
Mam z nowym dziełem Astera pewne problemy. Jednym z nich są bohaterowie – postaci niezwykle płytkie, wyjęte jakby z najtańszych horrorów, postępujące nielogicznie i głupio. I jasne, zdaję sobie sprawę, że reżyser uczynił ich takimi świadomie, odwołując się do konwencji grozy, w której bohaterowie zostają odcięci od świata w jakimś miejscu, a z drugiej strony – głupimi bohaterami łatwiej operować w kontekście przedstawiwanych zdarzeń, ale to trochę pójście na łatwiznę. W rezultacie w moim odczuciu w momentach kluczowych i zwrotnych zachowanie lub dalsze postępowanie bohaterów były zupełnie niewiarygodne a ich motywacje wciąż nieuzasadnione. Zupełnie psuło mi to odbiór obrazu, nawet przy świadomości że jego groteskowość jest zamierzona i należy ją zaakceptowac.
Pod względem rozwoju fabuły rzecz bardzo przypomina mi pierwszy film Astera – Hereditary. Podobnie jak tam, tak w Midsommar niepokój budowany jest stopniowo i umiejętnie, scenariusz gra niedomówieniami powoli ale konsekwentnie zaciskając się wokół widza. A kiedy nadchodzi finał wszystko zdaje się troszkę sypać, łącząc gatunkowe piekiełko z artystycznymi zapędami w iście szaleńczym rytmie. Na takim finale siedzi się z otwartą szczęką, ale jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że obrazy więcej mają szkować, aniżeli nieść jakieś znaczenia. Przynajmniej dla widza, który nie jest obeznany z tą kulturową warstwą fabuły.
Wciąż jednak wizualna estetyka Midsommar robi wrażenie piorunujące i miejscami po prostu nie da się oderwać wzroku od ekranu. Jedna lokacja, kilka budynków i niewielka społeczność tworzą kameralny klimat, a jednocześnie ilość barwnych rekwizytów czy symboli, a dodatkowo scenografia i kostiumy, pozwalają zrealizować niezwykle mimo tej kameralności spektakularne widowisko. Barwy i doskonałe zdjęcia w połączeniu z nieustannie słoneczną scenerią (tu dochodzi kwestia operowania światłem) miejscami są wręcz hipnotyzujące. To zasługa polskiego operatora Pawła Pogorzelskiego. Zresztą, spójrzcie tylko na oficjalny plakat produkcji, niosący w sobie ogrom emocji.
Po dwóch filmach Ariego Astera utwierdzam się w przekonaniu, że fabularnie nie jest mi z reżyserem po drodze. Zamierzone absurdy, rozbuchane finały, a w przypadku Midsommar także płytcy bohaterowie, niezupełnie do mnie trafiają. Nie potrafię jednak odmówić reżyserowi kunsztu: umiejętności zabawy konwencją, genialnego korzystania z ikonografii, zdolności wywoływania niepokoju czy wręcz dyskomfortu w widzu, a wreszcie wybornego zmysłu estetycznego. Choćby tylko dla tych elementów warto Midsommar zobaczyć. To kino niebanalne, dalekie od tego, co znamy z mainstreamu pod pojęciem „horror”, w pełni autorskie.
ZOBACZ TEŻ RECENZJĘ HEREDITARY
Midsommar
Reżyseria: Ari Aster
Scenariusz: Ari Aster
Obsada: Florence Pugh, Jack Reynor, William Jackson Harper, Vilhelm Blomgren, Will Poulter, Julia Ragnarsson
Muyzyka: The Hax Cloak
Zdjęcia: Paweł Pogorzelski
Gatunek: Horror
Kraj: USA
Rok produkcji: 2019
Data polskiej premiery: 5 lipca 2019
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.