„Gigusie” – Jakub Michalczenia. Recenzja
W Gigusiach wydanych nakładem Korporacji Ha!art Jakub Michalczenia zabiera nas do małego Korszakowa, kolejarskiego miasteczka pod Olsztynem określonego mianem post-transformacyjnego. Już wcześniej mogliśmy poznać losy jego mieszkańców właśnie w Korszakowie. Teraz odkrywamy rzeczywistość widzianą okiem dorastających dzieciaków, wychowujących się na podwórzach przed kamienicami, próbując wypełnić czymś dany im czas.
Mamy więc do czynienia ze zbiorem krótkich historii, które łączą bohaterowie. Bracia Bobek i Cino ciągle szukają kłopotów – a to podpalą trawę, a to nakradną jabłek. Mrek Mrok marzy o nożyku, żeby przycinać sobie włosy łonowe. Jasny Syn Kacab miał pecha, bo nie jest do końca swój – płynie w nim brudna, turecka krew. Ale ma konsolę i czasem daje chłopakom pograć. Są tu jeszcze takie postaci, jak Czołodup czy Piżdżysyn. Mówią specyficznym językiem, notorycznie – choć jeszcze w nieznacznym stopniu – łamią prawo i raczej nie mają przed sobą większej przeszłości.
W jednej ze scen mały bohater Gigusiów zasłuchuje do zajechania starą kasetę, na której obok siebie znajdują się „Wolność” Boysów i „Plus Minus” Kalbiru 44. I tak sobie dorasta w tej disco-polowo – hip-hopowej otoczce. Do takich pozornie niepasujących do siebie zestawień Michalczenia wraca wielokrotnie tworząc rzeczywistość z kanciastych elementów, które jakimś cudem płynnie się ze sobą łączą: te osiedlowe chłopaczki pędzące co tchu do kościoła, by po spowiedzi obić sąsiadowi gębę.
Michalczenia owszem, ukazuje brud małomiasteczkowej rzeczywistości lat 90., ale czyni to w sposób niepozbawiony specyficznego humoru, na który składają się tak sugestywny język i stylizacja, jak i przedstawione wydarzenia. Dużo w tym cynizmu i sarkazmu, ale zarazem jakiejś sympatii do postaci.
Uwielbiam fragment o konsoli PSX, bo w przeciwieństwie do pozostałych rozdziałów, gdzie Michalczenia operuje zawsze z olbrzymim dystansem, „wywlekając na światło dzienne pornograficzną prawdę” – jak pisze wydawca, tutaj wychodzi z autora gracz, sentyment i emocje, co widać w opisach poszczególnych gier męczonych przez bohaterów. Podobnie rzecz ma się z meczem o być albo nie być gdzieś w najniższej lidze piłki nożnej. Derby powiatu mają zarówno emocje charakterystyczne dla rozgrywek z najwyższej półki, jak i wątpliwe atrakcje b-klasowych zawodów.
Na całość składają się opowiadania krótkie i często pozbawione puenty, bo i jej nie potrzebują. To wyrywki z codzienności, smaczki osiedlowego życia ale i dzieciństwa jako takiego, bo w historiach bójek czy wypraw na jabłka przejrzą się również ci, co dorastali na wsiach. To, w czym nie każdy się przejrzy, to po-PRL-owskie realia, próba uchwycenia przemian tak szybkich, jakby ich nie było, przemian do których dorosłym trudno się dostosować, a dzieciaki nie są ich świadome.
Gigusie to zbiór rodzajowych scenek z blokowiskowego życia na tak zwanym „zadupiu”, historie lokalnych urwisów bez perspektyw, choć ci mali bohaterowie jeszcze nie wiedzą co ich czeka. Na razie ich jedynymi troskami są próby skołowania kilku złotych na konsolę, podpalenie saletry czy sąsiedzkie bójki. Tę szarą codzienność Michalczenia za sprawą niesamowitego języka (stosowanego często według widzimisię) i brawury czyni niezwykłą. W rezultacie proste, wulgarne i cyniczne urywki zamieniają się niejednokrotnie w prawdziwą przygodę.
Gigusie
Autor: Jakub Michalczenia
Gatunek: literatura współczesna
Wydawnictwo: Korporacja Ha!art
Data premiery: kwiecień 2019
ZA EGZEMPLARZ DO RECENZJI DZIĘKUJEMY KORPORACJI HA!ART:
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.