filmhotrecenzja filmu

Jurassic World: Odrodzenie – Czy to naprawdę odrodzenie, czy kolejny zaginiony świat?

Franczyza Jurassic World od lat czerpie z wizji chciwych korporacji, które próbują wycisnąć ostatnie grosze z cennego DNA dinozaurów. Czy to InGen, Biosyn, czy inna firma farmaceutyczna – wszyscy ustawiają się w kolejce, by po raz kolejny skorzystać z błyskotliwego pomysłu Johna Hammonda. Niestety, nowy film Jurassic World: Odrodzenie jest przykładem sztuki naśladującej. Po latach od twórczego i komercyjnego sukcesu Jurassic Park z 1993 roku (oparty na książce Michaela Crichtona Park Jurajski), Universal próbuje odzyskać ogromną inwestycję w dinozaury po raz ostatni. Czy jednak zamiast „Odrodzenia” otrzymujemy kolejny „Zaginiony Świat”? 

Obiecujący początek i błysk geniuszu Edwardsa

Film zaczyna się obiecująco, a zaangażowanie Garetha Edwardsa wydaje się procentować w początkowych sekwencjach. Edwards, który pracował z Godzillą, jak i Gwiazdą Śmierci, potrafi stworzyć prawdziwy terror za pomocą skali na ekranie. Początek filmu Jurassic World: Odrodzenie  ma świetny, niemal b-klasowy, horrorowy klimat. Gdy na ekranie pojawia się ikoniczne logo „Jurassic Park”, towarzyszy mu ścieżka dźwiękowa, która pasowałaby do klasycznego filmu o potworach Universal. Nie ma w niej majestatu ani charakterystycznego dla Johna Williamsa poczucia cudu. To same creepy, stworzeniowe wibracje na ścieżce dźwiękowej, co jest nowym smaczkiem dla tej prehistorycznej franczyzy. Odważnym posunięciem jest podtytuł „Odrodzenie” dla szóstego sequela Jurassic Park.  Obiecuje to powiew świeżości, dla serii, która stała się echem pierwowzoru.

Wracamy na stare śmieci

Mimo obiecującego początku, film Jurassic World: Odrodzenie szybko wraca na utarte tory. Pojawia się kolejna nieznana wyspa, gdzie InGen prowadziło swoje brudne interesy.  Grupa bohaterów, złoczyńców i pozostałych „przystawek dla dinozaurów” walczy zaś o przetrwanie. Czyli to samo, co franczyza robiła z różnym skutkiem i dość konsekwentnym stopniem porażki od czasu Zaginionego Świata. Chociaż Edwards wyreżyserował taki hit jak Łotr 1, „Jurassic World Rebirth” podąża za scenariuszem innego filmu z Gwiezdnych Wojen – Przebudzenia Mocy. To sequel-dziedzictwo, który w zasadzie powiela schemat pierwszego filmu. Problem w tym, że Park Jurajski był prostą konstrukcją – opowiadał o sympatycznych ludziach próbujących nie zostać zjedzonymi i zastanawiających się, czy powinniśmy bawić się w Boga. Franczyza niestety od tego czasu nakładała na tę względną prostotę coraz więcej warstw. Do tego stopnia, że w Jurassic World: Odrodzenie jest po prostu za dużo do ogarnięcia.

Utracony sens zachwytu i zbyt wiele wątków

Scena z Tytanozaurami w Jurassic World: Odrodzenie jest ewidentnie stworzona, by wywołać ten sam efekt zachwytu, co pierwsze spotkanie Alana Granta i Ellie Sattler z Brachiozaurem w oryginalnym Jurassic Park. Jednak w Jurassic World: Odrodzenie jest to szeroki kąt z lotu ptaka, całkowicie odłączony od perspektywy postaci. To „bezsensowny strzał w dolinę pełną dinozaurów”, co pozbawia widza możliwości wczucia się w podziw bohaterów. Ta tendencja do remiksowania oryginału zamiast ewolucji jest jednym z głównych zarzutów. Dodatkowo, film wprowadza rodzinę Delgado, która, choć zagrana przez dobrych aktorów, wydaje się być tam bez wyraźnego powodu. Ich rola w fabule jest incydentalna, a ich motywy nie wnoszą nic do ogólnej tematyki filmu.

Niewykorzystany potencjał i brak ewolucji

Główna atrakcja, zmutowany koktajl genetyczny, który ucieka w sekwencji otwierającej, wisi nad większością Jurassic World: Odrodzenie. Edwards i scenarzysta David Koepp w dużej mierze utrzymują  zagrożenie z jego strony poza ekranem, co jest bardzo Spielbergowskim pokazem powściągliwości. Jednak skala tego „mega-mutanta” wydaje się być niedopasowana. Chociaż potwór ma swoją osobowość i fajne momenty, jego obecność jest nieregularna. Twórcy obiecują nowy początek już w tytule, ale gra bezpiecznie stawiając na rozmach. W efekcie, w Jurassic World: Odrodzenie jest wszystkiego więcej, ale niestety nie lepiej. Jest to po prostu kpina z oryginału.

Rozczarowujący powrót do przeszłości

W Jurassic World: Odrodzenie jest rozczarowująca ilość „tego samego, starego”. Scarlett Johansson, Mahershala Ali i reszta obsady są intrygujący i sympatyczni, ale Gareth Edwards nie odzyskuje swojego charakterystycznego zmysłu dla wizualizacji na dużą skalę, a David Koepp nie odnajduje magii swojego oryginalnego scenariusza do Jurassic Park. Zamiast tego, film podąża za strukturą oryginału, bardziej jako remiks niż prawdziwe odrodzenie. Zwyczajnie zmarnowany czas na coś, co nie ma szansy zaistnieć. 

Jurassic World: Odrodzenie; Reżyser: Gareth Edward; Scenariusz: Gareth Edwards i David Koepp; aktorzy Scarlett Johansson, Mahershala Ali, Jonathan Bailey, Rupert Friend, Manuel Garcia-Rulfo oraz Luna Blaise.

Tomasz Drabik Administrator

Radomianin z pochodzenia. Technolog żywności z wykształcenia. Pasjonat dobrego kina, lecz nie gardzi ciekawą książką. Uwielbia Pasikowskiego, Manna i Lehane.

Tomasz Drabik

Radomianin z pochodzenia. Technolog żywności z wykształcenia. Pasjonat dobrego kina, lecz nie gardzi ciekawą książką. Uwielbia Pasikowskiego, Manna i Lehane.