Bomba. Rodier Denis, Alcante, Bollée Laurent-Frédéric – recenzja
Historia idei i powstawania bomby atomowej jest długa i zawiła. Pierwsze wzmianki o tym pomyśle datowane są na 1903 rok. To wtedy Ernest Rutherford, późniejszy noblista w dziedzinie chemii, wspomniał o zainicjowaniu fali rozpadów atomowych w materii. Kontynuacją jego wizji były dalsze badania. W 1933 roku w magazynie „Time”, zaczęły pojawiać się pierwsze informacje o udanych próbach rozbicia atomu, które miały niebawem stać się fundamentem wynalezienia broni nuklearnej. Co było dalej teoretycznie każdy z nas wie. Ale jak dokładnie to wyglądało? Kto stał za inicjowaniem programu atomowego? Co o tym wszystkim wiedzieli ówcześni mieszkańcy? Między innymi na te pytania stara się odpowiedzieć komiks Bomba tria Alcante/Bollée/Rodier.
Kanadyjsko-francusko-belgijski tercet autorów postanowił odświeżyć nam całą wiedzę o powstawaniu bomby atomowej. Nie jest to jednak kompendium wiedzy, a fabuła z jedną postacią centralną i wieloma epizodami pobocznymi. Scenariusz Bomby prezentuje nam liczne wydarzenia i bohaterów. Obok tych ważnych (np. Truman, Stalin, Oppenheimer czy Churchill), pojawiają się także ofiary czy żołnierze liniowi. Ot chociażby Ebb Cade, czarnoskóry robotnik z Los Alamos, który po wypadku został nieświadomie zakwalifikowany do eksperymentów z plutonem. Podobnych głosów znajdziemy tu zdecydowanie więcej.
Elementem spajającym fragmentaryczną narrację jest postać Leó Szilárda. Być może część go nie kojarzy, co jest efektem nikłej jego obecności w sztuce. Węgiersko-amerykański fizyk i biolog nuklearny jest uważany za pierwszego naukowca, który systematycznie i planowo wspierał budowę bomby atomowej. To on odpowiadał za przeprowadzenie reakcji łańcuchowej, przekonał Alberta Einsteina do napisania listu do prezydenta Roosevelta oraz wpadł na pomysł czerwonego telefonu łączącego Moskwę i Waszyngton podczas Zimnej Wojny. Szilárd był szalony, egocentryczny, ale także twardo stąpający po ziemi. Wielobarwność jego charakteru niesie fabułę, sprawia, że czyta się „Bombę” jak dobry thriller.
Imponująca jest szata graficzna komiksu. Czarno-białe ilustracje podkreślają klimat tematu oraz czasy, jakie opisują. Zazwyczaj są realistyczne, ale w momentach, gdy podkreślane są ważne myśli, fantazje lub chwile przełomowe, zmieniają się w grafiki surrealistyczne. Raz małe, innym razem odmalowane na prawie całą stronę. Skupione na mimice, by za chwilę przejść w szerszy plan. Ważnym elementem ilustracji są także dialogi. Jest ich dużo, bo „Bomba” została przemyślana jako dzieło mówione. Ich umiejętne rozłożenie pomaga jednak lekturze. Jako czytelnicy doskonale znamy kolejność padających zdań, nie musimy siedzieć z lupą, by wyczytać każde słowo.
Pięknie to wszystko wydano. Bomba jest epickim obrazem powstawania ważnego dla świata tematu. Szczególnie polecam go tym, którzy o genezie systemu nuklearnego wiedzą niewiele. Ot, może obejrzeli film Nolana, albo zobaczyli jakieś zdjęcia czy urywki propagandowych materiałów. Komiks tę wiedzę usystematyzuje, pogłębi, wyjaśni motywacje. Pozwoli też spojrzeć na człowieka, zrozumieć jego decyzje.