Ant-Man i Osa: Kwantomania – recenzja
Ant-Man powraca w trzeciej odsłonie swoich solowych przygód. No może nie do końca solowych bo towarzyszą mu Hope jako Osa i jego córka Cassie, która również przywdziewa swój kostium. Tak czy inaczej, Kwantomania otwiera piąty rozdział superbohaterskiego uniwersum Marvela. Niestety nie rokuje to dobrze dla całej fazy, mimo że w zwiastunach zapowiadano całkiem co innego. Miał być powiew świeżości, a wbito gwóźdź do trumny.
Po wydarzeniach z Endgame Scott Lang stał się szanowanym obywatelem i rozpoznawalnym członkiem Avengers. Jednak sława trochę go oślepiła i nie zauważa tego, czym zajmuje się jego córka. Cassie pod okiem Hanka Pyma pracuje nad dotarciem do wymiaru kwantowego. Okazuje się jednak, że nie tylko Scott nie wie o zajęciach Cassie. Nieświadoma jest również Janet, która niedawno co wróciła z wymiaru kwantowego. Wszystko co widziała starała się za wszelką cenę ukryć przed rodziną. Gdy się dowiaduje o pracy Cassie, wpada w przerażenie. Niestety jest już za późno.
Bohaterowie zostają wciągnięci do wymiaru kwantowego, gdzie jak się okazuje istnieje cała cywilizacja. Od wyglądających jak ludzie postaci, przez dziwne humanoidalne osoby, aż po… żyjące domy. Nimi wszystkimi włada tyran – Kang Zdobywca. Jak się okazuje, to poniekąd sama Janet przyczyniła się do przejęcia przez niego władzy. Teraz ponownie musi się z nim zmierzyć. Tym razem jednak nie jest sama.
Tyle jeżeli chodzi o warstwę fabularną. Nie jest ona ani zła a nie dobra sama w sobie. Niestety w połączeniu z realizacją wypada bardzo źle. Nie ma co ukrywać, że twórcy realizując wizję wymiaru kwantowego czerpali wiele inspiracji z różnych produkcji. Na pewno widać tu postaci rodem z Gwiezdnych Wojen i Star Treka. Całość zaś osadzona jest w świecie, który kilkoma wstawkami mógł kopiować Pandorę z Avatara, ale jak szybko się zaczęło, tak szybko się skończyło. Reszta to już szare i ciemne tła, które maskowały brak pomysłu i pieniędzy.
Postaci też są słabe i biedne. Jak na taki „fantastyczny” w założeniu film, Disney mógł dać dużo więcej na wykreowanie tego świata i zamieszkuje go postaci. Nawe główni bohaterowie niczym się nie wyróżniali. Scott Lang był taki jak w poprzednich częściach. Jego bohater to jedyny pozytywny element tej produkcji. Największym rozczarowaniem był główny antagonista. Kang Zdobywca kreowany był na wielkiego łotra, niszczyciela światów i całych linii czasowych, którego nawet jego alternatywne wersje się obawiały i nie mogły zabić. Postać teoretycznie mocniejsza od samego Thaonsa. Ant-Man – wcale przecież nie najważniejsza postać z ekipy Marvela – nawet nie musi się specjalnie wobec niego wysiliać.
Ciekawostką był również fakt pojawienia się MODOK-a (skrót od Mechanized Organism Designed Only for Killing). Postać ta mogła wnieść do filmu wiele dobrego. Niestety sposób jej przedstawienia, jej zachowanie i ostateczni zwrot był strasznie słaby, żeby nie powiedzieć – żałosny. Jego przemiana ze złego na dobrego po tekście: „Daren nie bądź fiutem” zakrawa o każdą filmową nagrodę.
Niestety twórcy w każdym elemencie poszli po najprostszej linii oporu. Poza samym Ant-Manem nie ma tu żadnego pozytywnego elementu. Kicz i braki rażą niemal każdą sceną. Najgorsze jest to, że tak ogromny potencjał jakim był wymiar kwantowy i postać Kanga Zdobywcy została jednorazowo zmarnowana. Jeżeli ten arcy-złoczyńca został nie stanowi realnego zagrożenia, a wiemy, że jest najsilniejszy ze wszystkich swoich wersji, to jakie nam to daje perspektywy przed kolejną odsłoną przygód Avengersów, którzy właśnie z Kangiem mają się konfrontować?
Radomianin z pochodzenia. Technolog żywności z wykształcenia. Pasjonat dobrego kina, lecz nie gardzi ciekawą książką. Uwielbia Pasikowskiego, Manna i Lehane.