Moja żona nie tańczy. Tove Ditlevsen – recenzja
Tove Ditlevsen szturmem wdarła się do serc polskich czytelników w zeszłym roku. Trylogia kopenhaska była czytana i opiniowana przez różne środowiska, a ślady jej obecności w życiu literackim są widoczne po dziś dzień. Nieco gorzej wygląda popularność „Ulicy dzieciństwa”, ale tu już w grę wchodzą kwestie pozajakościowe (wydawnictwo, promocja, seria itd.). Już w 2022 roku w ramach tomu „Mistrzowie opowieści. Skandynawskie lato” mogliśmy także poznać autorkę z innej strony – jako wierną twórczynię krótkich form. Zamieszczone we wspomnianym zbiorze „Dwie dziewczyny” były tylko wycinkiem możliwości duńskiej pisarki, reprezentacją, która nie do końca oddaje wszechstronność i misyjność prozy Ditlevsen. Tę możemy w pełni docenić po lekturze „Moja żona nie tańczy”. Lekturze co by tu nie mówić dość trudnej i wymagającej, bo i tematy w niej poruszane do łatwych nie należą.
Moja żona nie tańczy to tak naprawdę kilka zbiorów opowiadań (a właściwie ich części), które Tove Ditlevsen pisała na przestrzeni prawie dwudziestu lat. Jak zwykle w tego typu wyborach natykamy się i na pułapkę i na korzyść. Pierwsza polega na tym, że nie wszystkie treści będą na równym poziomie. Zaletą tego rozwiązania jest z kolei możliwość śledzenia rozwoju umiejętności twórczych autorki. Jednym ta forma odpowiada, inni z kolei woleliby czytać tylko to co najlepsze. Jeśli zatem należycie do tej drugiej grupy, zalecam pominięcie pierwszego rozdziału omawianej książki. Zamieszczone w nim teksty są raczej przeciętne, mało odkrywcze, często nie różniące się od opowiadań nadsyłanych na konkursy. Pełnię swoich umiejętności Ditlevsen pokazuje dopiero w latach pięćdziesiątych.
Autorka Trylogii kopenhaskiej wykorzystuje swoją spostrzegawczość i wrażliwość w analizie banalnych, codziennych sytuacji skrywających to, co trudne, niepokojące lub wyparte w relacjach międzyludzkich. Bohaterami jej tekstów są żony, mężowie, córki, synowie, kochankowie uwikłani w różne związki. Zazwyczaj należą do grona osób ledwie spinający koniec z końcem. To ludzie zatrudnieni w fabryce sody, browarach, handlarze owocami, palacze, urzędnicy. Z uwagi na swoją pozycję materialną, na wiążące się z tym ograniczenia, bywają zlęknieni, samotni, niezrozumiani. Często nie są w stanie wyjść z impasu, nawet jeśli ten jest na wyciągnięcie ręki. W opowiadaniu „Kot” protagonistka przygarnia tytułowego futrzaka z ulicy. Ten staje się dla niej bardzo ważnym elementem otoczenia, jednak jej mąż widzi w nim tylko brudasa. On rozmyśla o szansach na potomka, ona o odrzuconym kotku. W ich przypadku nić porozumienia została zerwana i niewiele wskazuje na to, że kiedykolwiek powróci do swoich pierwotnych kształtów. Podobny los spotyka inną parę, być może żyjącą kilka ulic dalej („Parasolka”). Tym razem bohaterką jest kobieta lubująca się w przesiadywaniu przed oknem. Ta jej pasywność z każdym dniem potęguje w mężu poczucie bezsensu. Pewnego razu wraca pijany do domu, krzyczy na nią, wyznaje jej, że wieczór spędził z inną kobietą. Czy jego żona go porzuci? Czy trzepnie go w twarz? Nic z tego. Ona kupi parasolkę, która stanie się symbolem przywiązania dalekiego od prawdziwej, płomiennej miłości.
Liczba przypadków, życiorysów i zdarzeń mnoży się. Każdy z bohaterów czuje się obcy w swoim życiu. Jedni nie mogą swobodnie poruszać się po własnym domu, bo mąż odsypia nocną zmianę („Lęk”). Inni rozmyślają w pracy o tym, jaką awanturę zrobią po powrocie do domu za zgubienie prezentu („Finka”). Jeszcze następni zrobią wszystko, aby okazać swoją wdzięczność, której inni tak naprawdę nie potrzebują („Dobry chłopiec”). Czasami to wyobcowanie prowadzi do wykreowania podwójnego życia. Nie chodzi tu bynajmniej o zdrady (choć i te się zdarzają), ale o odchodzenie od stereotypowej bierności. Dobrym przykładem jest tu opowiadanie „Fortepian”, w którym uboga para odkrywa talent muzykalny córki i za wszelką cenę chce zakupić jej tytułowy instrument. W tym celu udaje im się zerwać ze swoimi przyzwyczajeniami i stopniowo odkładać środki na spełnienie marzenia.
Ditlevsen wydobywa ze swoich bohaterów reakcje osobliwe, uderzające, świadczące o prawdziwości emocjonalnego wizerunku. Nie przez przypadek akcję opowieści zamyka głównie w czterech ścianach, czasami w jednej ulicy, na prowincji. Wydobywa z nich dwa krajobrazy: ten realistyczny, pełen opisów i ten gotycyzujący, gdzie umieszcza mokradło kipiące od nieprzepracowanych traum i trudnych emocji. To właśnie na nie duńska pisarka rzuca własne światło. Widok kwestii pozornie drugorzędnych, nabiera w tym blasku nowej głębi, z której bardzo trudno wyjść na powierzchnię. Być może dlatego pisarstwo Ditlevsen jest tak porywające i aktualne.
Za materiał do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Czarne
CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH KSIĄŻEK? POLUB TĘ STRONĘ: