Graham Masterton „Dom stu szeptów” – recenzja
Dawno nie czytałam książki autorstwa Grahama Mastertona, a że w czasach studenckich dosyć często sięgałam po jego dzieła, ucieszyłam się na nową powieść. Dom stu szeptów to kolejny horror o nawiedzonym domostwie. Czy wyróżnia się czymś na tle wcześniejszych książek poruszających ten motyw?
Były naczelnik umiera we własnym domu. I choć można by stwierdzić, że spadł ze schodów i na tym zakończyć sprawę, rana na głowie wskazuje na coś innego. Starszy mężczyzna zostawił po sobie testament, na otwarcie którego przyjechały jego dzieci wraz z rodzinami. Nikt nie ma ochoty zostawać w przerażającym dworze dłużej niż to konieczne, ale sytuacja się komplikuje, gdy pięcioletni wnuk zmarłego, Timmy, znika. Wszyscy byli w salonie, tylko chłopiec biegał po podwórku i pokojach czekając na dorosłych. Gdzie zatem się podział i czy ktoś inny miał z tym coś wspólnego?
Zebrani postanawiają wezwać służby i zostać w domu do czasu odnalezienia dziecka. Służby ruszyły na poszukiwania rozległych terenów, a dwór kilkukrotnie został przeszukany bez skutku. Przy okazji znaleziono rzeczy więźniów w walizkach, a w nocy słychać było szepty pod drzwiami sypialni. Czas mija, chłopiec się nie odnajduje, tajemnicze dźwięki wydają się coraz groźniejsze, a w końcu znika kolejna osoba – jeden z synów zmarłego, Martin. Racjonalnie myślący dorośli powoli zmieniają nastawienie i szukają odpowiedzi w nadnaturalnych zjawiskach. Czy zaangażowanie czarownicy i księdza wystarczy? Czy zaginieni jeszcze żyją? Coraz więcej pytań i ataki niewidzialnych mieszkańców skłaniają ich do przyjęcia pomocy w każdej formie.
Lektura Domu stu szeptów przypadła na tydzień przed Halloween, więc miałam nadzieję, że wczuję się w odpowiedni nastrój. I rzeczywiście, choć znany motyw nawiedzonego domostwa był już opowiedziany na wiele sposobów, książkę czytało mi się dobrze. Historia rozwijała się powoli i nie było zwrotów akcji, ale kolejne zaginięcia i nowe, wychodzące na jaw fakty budowały napięcie i oczekiwanie na rozwiązanie zagadki.
Jednak zakończenie trochę mnie zawiodło, tym bardziej, że osoba, od której się zaczęło, czyli Timmy, nie miał żadnej roli w dalszej historii. Było kilka niezrozumiałych dla mnie zabiegów autora. Miałam także wrażenie, że bohaterowie, w szczególności rodzice zaginionego dziecka, powinni bardziej się jego zniknięciem przejmować. Nie odniosłam takiego wrażenia. Z jednej strony niewiele mogli zrobić, skoro służby podjęły już akcję poszukiwawczą, z drugiej wydawało mi się, że bardziej ich intrygują odgłosy w domu niż tragedia jaka ich spotkała.
Dom stu szeptów nie należy do grona najlepszych książek Grahama Mastertona, ale jak najbardziej nadaje się do jednorazowego przeczytania. Chociaż bardziej niż główna opowieść zainteresowały mnie ukryte komnaty, w których mieli ukrywać się księża, a co za tym idzie – architektura starych domów i ich historia. Natomiast najgorzej wypada zakończenie. Wydaje mi się dosyć infantylne jak na wielkie zło, które miało czaić się w budynku. Końcówka mogła być bardziej dopracowana i wtedy finał po fajnie nastrajającej czytelnika historii pozwoliłby na o wiele lepszy odbiór całości.
Z wykształcenia filolog klasyczny, z zamiłowania kolekcjonerka książek, gier planszowych i gadżetów wszelakich. Uwielbia lektury, które przenoszą ją jak najdalej od szarej rzeczywistości, dlatego wraz z bohaterami chętnie przenosi się do czasów antycznych, średniowiecznych zamków, magicznych krain zamieszkałych przez smoki lub na Marsa w drodze na skolonizowany księżyc Jowisza. Nie przepada za romansami, za to historie o seryjnych mordercach i opętanych dzieciach czyta do poduszki.