filmrecenzja filmu

Recenzja filmu „Martin Eden”

Co się wydarzy, gdy angielskie chmury zamienimy na słońce Italii? W swoim najnowszym filmie Pietro Marcello postanowił dać drugie życie powieści Jacka Londona tworząc paraboliczną opowieść o ludzkim upadku.

Zaczyna się niewinnie. Głównym bohaterem historii jest młody Martin, biedny ale przystojny chłopak, wychowany na statku. Jest zmienny jak morze, pozwala aby rządziły nim popędy i namiętności. W pierwszej scenie spędza noc z jedną dziewczyną, by następnie kompletnie o niej zapomnieć dla poznanej piękności z wyższych sfer. Od samego początku wydaje się, że nie mamy wcale do czynienia z postacią superbohatera, lecz raczej z człowiekiem niestabilnym emocjonalnie i zachłannym. W tym kontekście nadanie bohaterowi Londona włoskiego rodowodu wydaje się bardzo zasadne – stereotypowe postrzeganie Włochów skłania nas do tworzenia sobie właśnie takiego obrazu tej nacji – Martin w swojej miłości do Eleny zachowuje się trochę jak Romeo – czaruje dziewczynę słówkami twierdząc, że wszystko co czyni, robi z miłości do niej, lecz tak naprawdę nietrudno zauważyć jak wiele w nim egoizmu.

Postanawia zostać pisarzem, pomimo braku wykształcenia i w ramach samoedukacji namiętnie czyta książki. głównie Herberta Spencera. Nic dziwnego, że szybko przejmuje jego poglądy. Nie nabył jeszcze umiejętności krytycznej oceny tekstu i to, co wydaje mu się z wszech miar racjonalne traktuje jako świętość. Szybko staje się zagorzałym krytykiem socjalizmu, ale w jego krytyce widać dużą słabość i brak zrozumienia filozofii socjalistycznej, co staje się piętą achillesową jego argumentacji. Gdyby Martin znał dzieła Oscara Wilda (Dusza człowieka w socjalizmie z 1891 r.) być może dostrzegłby pewną trywialność swoich racji. Osobą, która otwiera mu oczy na rzeczy, z których nie do końca zdawał sobie sprawę jest jego przyjaciel Brissenden. Stary socjalista, pomimo różnicy wieku i poglądów, zdobywa sympatię Martina. W duszy bohatera rodzi się konflikt pomiędzy brakiem poparcia dla socjalizmu, a gniewem na bogatą kastę, która wyraźnie daje mu odczuć swoją wyższość. Kiedy raz po raz otrzymuje odmowy od gazet nietrudno mi się z nim utożsamić – każdy, kto w życiu marzył o zostaniu autorem, zna ból towarzyszący otrzymaniu kolejnej decyzji o odrzuceniu opowiadania  (albo, co gorsza, nie otrzymaniu żadnej odpowiedzi ). Martin nie poddaje się – trwa przy swoim marzeniu i staje się w tym podobny do Romana Gairy z Obietnicy Poranka.

Jego los odmienia się, gdy wreszcie udaje mu się opublikować opowiadanie w… socjalistycznym pisemku. To, co umyka uwadze Martina, to fakt, że choć wydaje mu się, że walczy z socjalizmem, jego opowiadania o smutnej rzeczywistości uciskanego ludu, idealnie wpisują się w ideologiczną narrację, a propaganda szybko dostrzega “potencjał” początkującego pisarza. Sam Eden nabiera wątpliwości, gdy zaczyna zdawać sobie sprawę z różnic pomiędzy nim, a jego ukochaną. Złość znajduje ujście podczas obiadu z rodziną Eleny – Martin trochę jak kilkuletnie dziecko krzyczy gniewnie coś mniej więcej takiego “wy lubicie liberalizm, bo macie pieniądze” po czym ciska serwetkę na stół i ucieka na wieś pisać swoje mroczne opowiadania o świecie. Jak wszystkim młodym ludziom naiwnie sądzi, że poprzez swoją sztukę objawi komuś prawdę o świecie.

I tutaj film zaczyna się komplikować. O ile wcześniej jeszcze wszystko dążyło w dość przewidywalnym kierunku i wydawało się mieć logiczne uzasadnienie, nagle bohater doświadcza jakiegoś nagłego wewnętrznego kryzysu. Umiera Brissenden, a Martin czując się zobowiązany wypełnić jego ostatnią wolę publikuje jego opowiadanie i… staje się socjalistą. Wydaje mi się, ale nie jest to jednoznacznie powiedziane w filmie, że przyjaciel zostawił mu fortunę i to dlatego Martin postanawia wspierać socjalizm zgodnie z jego życzeniem. Nagle akcja filmu przeskakuje o kilkanaście lat do przodu i widzimy naszego bohatera z białymi włosami, brudnymi zębami i pijanym uśmiechem, pławiącego się w bogactwie i depresji. Odniósł sukces, został znanym pisarzem, ale jego książki są doceniane przez tych, z którymi chciał walczyć. Obraz tonącego statku ukazuje nam, z całą delikatnością, jak Eden zaprzedaje swą duszę. Wyrzeka się swoich ideałów dla… w zasadzie to nie do końca wiemy czego. Nie wiadomo z jakiego powodu zamieszkuje w pałacu z dziewczyną, którą znamy z pierwszej sceny. Odrzuca ukochaną Elenę, która za kilka chwil pojawi się na scenie mówiąc, że nadal go kocha i pragnie do niego wrócić – również nie wiemy, co może nią kierować. Żądza pieniądza? Strach przed staropanieństwem?

Wydaje się jakby z filmu ktoś wyciął spory kawałek – widać wyraźną ambicję reżysera do odwzorowania ruchu “Nowej Fali” i chęć krytyki totalitaryzmu, ale to wszystko jest trochę miałkie i zagmatwane. Wstawki nagrań z różnych epok mają uczynić dzieło ponadczasową opowieścią i rzeczywiście – nie do końca wiadomo, kiedy dzieje się akcja. W wywiadzie reżyser przyznał, że na potrzeby filmu “wyciął z historii dwadzieścia lat faszyzmu”. Gdyby metamorfoza Martina była lepiej uzasadniona, również moja ocena filmu byłaby wyższa. Koncept artystyczny i stylistyka retro całkiem przypadły mi do gustu, za to słabą stroną jest sama historia, która po prostu mnie nie przekonuje. Nie mam nic przeciwko temu, że Martin nie jest wcale superbohaterem i po prostu się poddaje – w przeciwieństwie do wielu wyidealizowanych postaci. Nie każdy człowiek jest na tyle silny i opowieść o upadku moralności jest jak najbardziej zasadna, ale… czy filmowy Martin Eden miał w ogóle jakąś moralność? W powieści Jacka Londona wszystko jest bardziej sensowne i wydaje mi się, że chcąc powiedzieć za dużo, ostatecznie reżyser powiedział niewiele. W kontekście studium psychologicznego przerost formy nad treścią nie służy, a mniej znaczy więcej.

Bez wątpienia to, co winduje film do góry to doskonała gra aktorska – Luca Marinelli daje wspaniały popis umiejętności i naprawdę ogląda się go z przyjemnością. Nieźle radzi sobie też Jessica Cressy – w ramach chłodnej manieryczności Eleny udaje jej się zawrzeć duży ładunek emocjonalny, co na pewno nie było łatwym zadaniem.

Dziwny to film, nie jednoznacznie “zły” lecz i nie “dobry”. Mam wrażenie, że wymagał dopracowania i przemyślenia, jakby reżyser spieszył się z publikacją i nie obejrzał go przed pokazaniem publiczności. W skali punktowej oceniłabym go na 6.5 – 7 punktów. Jeśli zaś chodzi o mój prywatny ranking filmów o pisarzach, nadal prym wiedzie Obietnica poranka.

Martin Eden. Reżyseria: Pietro Marcello; scenariusz: Pietro marcello, Maurizio Braucci; obsada: Luca Marinelli, Jessica Cressy, Vincenzo Nemolato, Marco Leonardi, Carlo Cecchi, Denise Sardisco, Carmen Pommella; zdjęcia: Francesco Di Giacomo, Alessandro Abate; muzyka: Marco Messina, Sacha Ricci; gatunek: dramat; kraj: Francja, Niemcy, Włochy; rok produkcji: 2019. 

 

Za materiał do recenzji dziękujemy dystrybutorowi Aurora Films:
 
 
Aurora
 

 

ZOBACZ INNE

recenzja filmu

 
CHCESZ WIĘCEJ CIEKAWYCH RECENZJI FILMÓW? POLUB TĘ STRONĘ:

 

 
 
 

Mira Fecko Recenzent
Z filmem związana od dziecka, zrealizowała kilka autorskich projektów filmowych i z uwagą śledzi wszelkie nowości kinowe. Z pasją uczy się języków obcych, licząc że zostanie poliglotą. W wolnych chwilach tańczy salsę, komponuje, podróżuje, uprawia grafomanię i fotografuje, a swoją działalność uwiecznia na forach internetowych.