W Strefie Wojny – recenzja nowej produkcji Netflixa
Na platformę Netflix wjeżdża kolejna oryginalna produkcja. W ostatnim czasie rozpieszcza ona swoich widzów systematycznymi premierami. Choć te produkcje plasują się jakościowo jako przyzwoite średniaki, to przyznać trzeba, że widowiskowo robią spore wrażenie. Tak było chociażby z Tyler Rake. Ocalenie czy The Old Guard. Nie brakuje w nich również znanych nazwisk, które przyciągają uwagę widza. Najnowsza produkcja W Strefie Wojny może pochwalić się znanym z MCU i grającym główną rolę w innej produkcji platformy, Altered Carbon, Anthonym Mackie’em. Film zaś ukazuje futurystyczny konflikt Rosji i Ukrainy, w którym jak łatwo się domyśleć udział biorą wojska Wuja Sama.
Akcja rozpoczyna się mocnym uderzeniem. Widz trafia bowiem w sam środek miejskiej bitwy. Oddział amerykańskich żołnierzy zostaje zaatakowany przez rosyjskich separatystów. Wspierani są przez bezzałogowe drony. Jednym z nich steruje Harp. Dostrzega coś, co zmusza go do podjęcie dramatycznej decyzji. Niszczy pewien cel, w wyniku czego ginie dwóch amerykańskich żołnierzy. Ocalił jednak cały oddział. Za swoje nieposłuszeństwo ponosi konsekwencje i trafia do jednostki na tereny Ukrainy. Tam ma się sprawdzić w boju pod dowództwem kapitana Leo. W tej roli wspomniany wcześniej Anthony Mackie.
Zaraz po przybyciu do bazy we dwóch wyruszają na samobójczą misję w sam środek terenów kontrolowanych przez rosyjskich separatystów. Ich zadaniem jest dostarczenie szczepionek i spotkanie z informatorem, który posiada informacje dotyczące przywódcy separatystów i jego planu odpalenia zalegających w silosach Ukrainy głowic jądrowych. Rozpoczyna się walka z czasem, która przyniesie zaskakujące przetasowania i pokaże, kto tak naprawdę jest wrogiem światowego pokoju.
Produkcja Michaela Hafstroma to przyzwoite kino akcji bez większych ambicji. Najmocniej uwypuklone jest zło wojny i cierpienie jakie ona ze sobą niesie. Ofiarami są głównie cywile, a politycy i wojskowi rozrywają tylko swoją grę. Tragedia wojny ukazana zostaje głównie przez pryzmat Harpa, który sterując swoim dronem z bezpiecznego miejsca, gra w wojenną grę. Bez uczuć i przemyśleń nad konsekwencjami jego ataków. Wszystko się zmienia gdy sam trafia w sam środek piekła i na własne oczy widzi ile cierpienia i start w ludności cywilnej niesie jeden „niewinny ” atak drona.
To jednak tyle, reszta co zapierające dech rozrywka osadzona w niedalekiej przyszłości, jednak pozbawiona dobrego scenariusza. Całość zaś zaskakuje małym finałowym twistem, który usprawiedliwia pewne nielogiczności historii, którą śledzimy. Słabo wypada także aktorstwo. Obaj główni bohaterowie są nijacy. Mackie też nie radzi sobie ze swoją postacią, która naprawdę dawała mu całą paletę możliwości. Poszedł jednak po najprostszej linii oporu i postawił na emocjonalną stronę. Niestety poległ.
W Strefie Wojny to produkcja przepełniona akcją i efekciarska. Zwyczajnie jest to klasyczny przerost formy nad treścią. Widać, że twórcy chcą coś ambitniejszego wpleść w fabułę, ale działają szablonowo i sztampowo. Z filmu nie wynika nic więcej ponad to, co znamy z szeregu innych podobnych produkcji, a mianowicie: wojna jest zła i przynosi cierpienie niewinnych. Reszta to akcja, futurystyczna technologia i przeciętnie zrealizowane CGI. Obejrzeć i zapomnieć. Hitu z tego nie będzie.
Radomianin z pochodzenia. Technolog żywności z wykształcenia. Pasjonat dobrego kina, lecz nie gardzi ciekawą książką. Uwielbia Pasikowskiego, Manna i Lehane.