hotrecenzja serialserial

Recenzja horroru „Sweet Home” Netflixa

W 1968 roku George Romero zrealizował film, który na stałe odmienił kino. Mowa rzecz jasna o Nocy żywych trupów, która wprowadziła do kultury masowej postać zombie, ale również ugruntowała pewną formułę – oto grupa obcych sobie ludzi zostaje zamknięta w jednym miejscu, a w obliczu zagrożenia z zewnątrz, dochodzi między nimi do starć. Od tamtej pory powstały setki podobnych produkcji eksploatujących taki motyw do granic możliwości. Jeśli więc włączycie nowy koreański serial Netfliksa, Sweet Home, już od pierwszych odcinków będzieccie mieli wrażenie, że przecież widzieliście to setki razy.

Akcja tej historii rozgrywa się w jednym z koreańskich budynków mieszkalnych, do którego przeniósł się świeżo osierocony samotnik Cha Hyun-Soo. Ma trochę grosza co pozwoli mu przeżyć jakiś czas na zupkach instant, ale co to za życie, kiedy chłopak myśli tylko o samobójstwie. W tym budynku mieszka wiele niezwykłych osobowości. Jest młoda baletnica, która przechwala się że podpaliła szkołę, uzbrojony w katanę chrześcijanin, niespełniona gitarzystka, która również niedawno przeżyła rodzinny dramat, cierpiąca po stracie dziecka matka, która oprowadza pusty wózek i pewien tajemniczy człowiek, torturujący kogoś we własnym mieszkaniu. Wszyscy pewnej nocy zostają zamknięci wewnątrz budynku, w wiadomościach pojawiają się niejasne sformułowania na temat jakiejś katastrofy, a po sąsiedzku zaczynają krążyć przerażające bestie. 

Reszta to już schemat. Dziesięć odcinków, które będą miały przybliżać widza do odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę się tu dzieje i skąd wzięły się te stwory. Jednocześnie między sąsiadami stale będzie wrzało, każdy będzie miał jakiś inny pomysł na rozwiązanie sytuacji, będą więc pojawiać się kłótnie i konflikty. W tle życia osobiste bohaterów, ich dramaty i traumy, które prześladują ich nawet w tak skrajnej sytuacji.

Mimo wyświechtanej tematyki i wielu ogranych motywów Sweet Home działa zaskakująco dobrze. Olbrzymią zaletą jest tutaj strona audio-wizualna produkcji i same kreacje stworów, którym daleko do typowych zombie. Właściwie każda z bestii prezentuje się inaczej – jeden stwór wygląda jak połączenie Slender Mana i wampirów z serialu Wirus, inny to olbrzymie oko zaglądające do mieszkań przez okna, jeszcze inny przypomina okropne wizje z obrazów Beksińskiego. Wszystko dlatego, że ludzie zamieniają się w bestie w wyniku własnych negatywnych cech. Serial oparty jest na itnernetowym komiksie obfitującym w powykręcane, groteskowe, ale i niezwykle oryginalne potwory, a twórcy tej produkcji naprawdę przyłożyli się do tego, żeby fani historii o potworach znaleźli tu prawdziwą galerię monstrów. 

Umówmy się – fabularnie Sweet Home to właściwie odgrzewany kotlet, który wszyscy widzieliśmy już po stokroć. Owszem, w nieco egzotycznym wydaniu, więc może europejskiego widza zaskoczyć grotskowym charakterem czy absurdalnymi zachowaniami bohaterów, ale sama istota produkcji dobrze jest nam znana z innych filmów czy seriali, w których obcy ludzie zostają zamknięci w jednym miejscu i muszą stawić czoła przedziwnemu zagrożeniu z zewnątrz (choć, paradoksalnie, to właściwie z wewnątrz). Dlaczego jednak wielbiciele gatunku powinni przyjrzeć się tej produkcji? Z uwagi na ogrom fantastycznych potworów robiących na ekranie rzeźnię. Tu każdy stwór jest inny, a wszystkie bardzo ciekawe, nietypowe, oryginalne wręcz pod względem wizualnym. Ciekawa ścieżka dźwiękowa, mnóstwo brutalnych scen, dużo krwi i przedziwne monstra, słowem – ekranowe szaleństwo. 




Sweet Home. Twórca: Young-woo Jang, Eung-bok Lee, Darren Keilan, Dane DiLiegro, Song Kang, Lee Jin-Wook, Lee Si-Young, Lee Do-Hyun, Kim Nam-Hee, Go Min-Si, Park Gyu-Young; gatunek: serial, horror; kraj: Korea Południowa; rok produkcji: 2020

CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH SERIALI? POLUB TĘ STRONĘ:

Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.

Krzysztof Strzelecki

Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.