W Lesie Dziś Nie Zaśnie Nikt – recenzja
Długo zapowiadany jako pierwszy polski slasher film Bartosza Kowalskiego, W lesie dziś nie zaśnie nikt, finalnie miał swoją premierę zamiast w kinie to na platformie Netflix. Sytuacja w Polsce wymusiła taki ruch na producentach, choć dla potencjalnych widzów to decyzja jak najbardziej na miejscu. To szansa na dotarcie także do tych odbiorców, którzy być może nie poszliby do kina.
Film zaczyna się jak każdy klasyczny slasher. Grupa młodych ludzi, w tym przypadku uzależnionych od internetu i współczesnych technologii, przyjeżdża na leśny obóz. Są tu całkowicie odcięci od świata, od komórek i wszelkiego rodzaju gadżetów. Ich zadaniem jest przetrwać w lesie trzy dni, mając do dyspozycji tylko podstawowy ekwipunek. Niestety nie są przygotowani na to, co tam zastaną.
Pomysł ciekawy, realizacja raczej słaba. Przede wszystkim film jest przeniesioną na rodzime realia kalką tego typu amerykańskich produkcji. Już w momencie gdy jeden z bohaterów dzieli się swoją wiedzą na temat tego, kto pierwszy ginie w horrorach, mamy odniesienie do Krzyku Wesa Cravena. Całe sto minut nafaszerowane jest kliszami z horrorów klasy B z lat osiemdziesiątych, przetykane na siłę wtykanymi i niepotrzebnymi stereotypami. Nie brakuje również nawiązań do serii Gęsia skórka i Mrocznych Opowieści po Zmroku I chociaż twórcy dobrze się bawią, a film stanowi hołd wobec klasyków, W lesie dziś nie zaśnie nikt nie ma do zaoferowania nic odświeżającego.
Owszem, na wiele schematów można przymknąć oko, a fabularne bzdury są charakterystyczne dla gatunku. Jest tu trochę humoru i fajnych elementów, jak chociażby postać druha w wykonaniu Wojciecha Mecwaldowskiego. Jego epizod, choć nic nie wnoszący do fabuły, był naprawdę zabawny. Wątek z policjantem, w którego wcielił się Olaf Lubaszenko także należy do udanych. Ale scenariuszowych nieścisłości świadczących o lenistwie twórców jest mnóstwo. Nie będę o nich pisał szczegółowo, aby nie zdradzać fabuły. Pytanie, które jednak należy zadać, to jak można funkcjonować w lesie, w którym są dwa domy i kościół, a wszystko oddalone o dwa dni drogi od najbliższej wsi. Bez samochodów i telefonów. Kto przychodzi do tego kościoła, którego gospodarz jeździ drogim autem, mimo że nie ma żadnych wiernych? Twórcy wcale tego nie zamierzają tłumaczyć, a widz zwyczajnie musi uznać, że tak jest. Z innej zaś strony, co to za profesjonalny obóz, który wysyła małolaty na trzy dni do lasu w krótkich spodenkach, bez przygotowania, jakby to był spacer po miejskim parku?
Rażące jest też operowanie stereotypami przez twórców. Wiadome jest, że pewne fabularne rozwiązania i wstawki są tylko po to, aby wzbudzać kontrowersje, a niektórych zwyczajnie śmieszyć. W tym strasznym lesie czają się nie tylko stwory, ale przede wszystkim homofobia, rasizm i nazizm, które jeden z bohaterów określa hasłem „Polska B”, co jest krzywdzące i wykrzywia obraz rzeczywistości.
Niestety pierwszy polski slasher mimo kilku dobrych momentów wypada bardzo słabo. Twórcy mieli pomysł, wizję, ale nie potrafili jej sprawnie zrealizować. Mocną stroną jest tu tylko muzyka, która jako jedyna pozbawiona jest klasycznych i sztampowych brzmień. Reszta jest słaba, mało straszna i oparta na bezrefleksyjnym kopiowaniu zachodnich motywów, które zresztą popularne były lata temu. Sam Kowalski nie próbuje wnieść do nich świeżości. Seans daje mało frajdy, a znacznie więcej momentów zażenowania.
W lesie dziś nie zaśnie nikt; Reżyseria: Bartosz M. Kowalski; Scenariusz: Bartosz M. Kowalski, Mirella Zaradkiewicz, Jan Kwieciński; Obsada: Julia Wieniawa-Narkiewicz, Wiktoria Gąsiewska, Mirosław Zbrojewicz, Gabriela Muskała, Olaf Lubaszenko, Piotr Cyrwus, Wojciech Mecwaldowski, Michał Lupa i inni; Muzyka: Radzimir Dębski; Gatunek: horror; Produkcja: Polska; Rok produkcji: 2020; Data polskiej premiery: 20 marca 2020
Ocena 2/10
Radomianin z pochodzenia. Technolog żywności z wykształcenia. Pasjonat dobrego kina, lecz nie gardzi ciekawą książką. Uwielbia Pasikowskiego, Manna i Lehane.