Kryminalna KulturacjaKsiążkirecenzja książka

Zjazd absolwentów. Guillaume Musso – recenzja

Po takich lekturach zawsze zadaje sobie kluczowe pytanie: Po co? No właśnie, po co pisze się takie książki? Odpowiedź wydaje się oczywista – dla rozrywki, dla uruchomienia w czytelniku jakichś pierwotnych uczuć: wzruszenia, smutku, miłości, może też strachu. Powinna przywoływać różnorakie wspomnienia, dzięki którym czytelnik jeszcze bardziej będzie identyfikował się z bohaterami i ich dylematami. Umówmy się jednak, powieść bazująca na rozdmuchanych do nieproporcjonalnie wielkich rozmiarów, banalnych emocjach, wielokrotnie wykorzystywanej, marnej intrydze, osadzona w jakimś sielankowym świecie, zaludniona kukłami a nie ludźmi, do tego wszystkiego opisana sentencyjnym językiem, nie może spełniać postawionych powyżej założeń. To już nie jest literatura, tylko produkcja wyrobów poślednich.

To nie jest tak, że oczekiwałem po lekturze Zjazdu absolwentów czegoś wielkiego. Musso jest poczytny, podobnie jak powiedzmy Coben, Sparks czy Masterton. Wydawnictwo przy promocji używa porównań do Gillian Flynn (to zdzierżę), Donny Tartt (tego nie) oraz Davida Lyncha (to już jest grube nieporozumienie). Generalnie spodziewałem się czegoś łatwego, przyjemnego i mimo wszystko, z napięciem. Tymczasem  książka nie spełnia żadnego z tych warunków, a pogrąża się na kilku innych płaszczyznach.




Zacznę może od języka, bo to wprawiło mnie w niemałe zakłopotanie. Pamiętacie Coelho i jego oparte na cytatach książki? Tu może nie jest ich aż tak dużo, ale gęstość zdecydowanie przekracza średnią globalną. Oto pewne przykłady „Twoje życie skończy się, zanim się zacznie. Dziś wieczorem wkroczyłaś do piekła, z którego nie ma wyjścia”. Albo „Życie nie idzie prostą drogą, często wchodzi na kręte ścieżki, gdzie podskórnymi wodami płyną pragnienia, których spełnienia wykluczają się wzajemnie”. I jeszcze jedno „Życie jest kruche, raz cenne, raz nic niewarte, raz zanurzone w lodowatych wodach osamotnienia, a raz w gorącym źródle miłości”. Są też liczne przemyślenia bohaterów, równie mało realne, jak cała zaproponowana historia. Kto z nas myśli w ten sposób  – „Nie rozumiałem, jaką rolę odgrywam w tej wyniszczającej historii, w tym kryminale bez końca, w który zostałem wplątany bez swojej woli”? Jest jeszcze taki cudowny cytat „Powieści mnie nie leczyły, ale na chwilę zdejmowały ze mnie ciężar bycia sobą. Były moją komorą dekompresyjną, tamą, która wstrzymywała zatapiającą mnie falę przerażenia”. W warstwie dialogów, wcale nie jest lepiej. Nie zabraknie też płomiennych opisów przyrody, przytaczanych często w najmniej spodziewanym momencie (gdy narasta natężenie, gdy już już mamy odkryć tajemnicę trupa, naraz całość niszczy opowieść o szalonym powiewie wiatru lub fali rozbijającej się o brzegi).

Tego typu literaturę, można rozważać jeszcze w dwóch ramach – fabuły i postaci. Jedno z drugim wiąże się nierozerwalnie. Właściwie to nawet nie chce mi się o tym pisać, pozwolę sobie tylko na luźne aluzje. Znacie to zresztą doskonale, więc pewnie szybko się połapiecie. Rzecz dzieje się w dwóch przestrzeniach czasowych, z odstępem 25 lat (czy tylko ja odnoszę wrażenie, że retrospekcja, nawet jeśli nieumiejętnie tworzona, jest głównym środkiem artystycznego napędzania akcji i budowania psychologii postaci?). W książce jest główny bohater, jego dawni i obecni znajomi, których łączy pewno mroczne zdarzenie, albo nawet dwa – trup zamurowany w ścianie i zaginięcie dziewczyny. No i to byłoby na tyle, bo jak się pewnie domyślacie, te tajemnice zostaną w jakiś sposób rozwiązane dzięki tytułowemu zjazdowi absolwentów. Dowiemy się też na przykład, kto chce zemsty, a kto zostanie ofiarą. Przy okazji poznamy kilka interesujących osób, z Thomasem na czele. To bardzo intrygująca postać. Znany i szanowany pisarz, który swoją pracę uważa za misję uzdrawiania ludzkości (trochę to próżne, gdy poczytny autor używa takie wymyku, nie uważacie?). Jest dobry, a jakże, potrafi wiele znieść, nie odpuszcza i nie cofa się. Chodząca rozkosz przyobleczona w męskie szaty. Tak mógłbym opisywać też kolejnych bohaterów tej sztuki, ale wybaczcie, nie chce mi się. Nic by to nie wniosło ani do mojego, ani do waszego życia.

Musso stworzył powieść fatalną, wymykającą się jakiejkolwiek kategoryzacji. Nie kupuję takiej prozy, nie umiem się nią zachwycać, nie jestem w stanie podczas niej myśleć o fabule, ani o człowieku. Nie jestem w stanie nawet odpocząć, uśmiechnąć się czy poczuć dreszczy! To o tyle straszne, że uważam się za czytelnika cierpliwego i liberalnego.  Jestem w stanie wytrzymać lekturę książek Kinga (w szczególności ich niedorzeczne finały), dam radę czytać marne kryminały, wysupłując całe pokłady wytrwałości zaakceptuję też cudaczną fantastykę. Ale Musso niestety nie udźwignę. Może mu po prostu nie wyszła ta książka? Może w innych stara się jakoś ubarwić swoich bohaterów, nadać im ludzkich cech, włożyć im do ust rzeczywisty język, a do głowy realne myśli. Może też jego fabuły krążą wokół czegoś innego, niż permanentnego szafowania czytelniczym zaangażowaniem w rozwiązanie mało interesujących zagadek. Może… Ale ja chyba nie chcę się już o tym przekonywać.

Tytuł: Zjazd absolwentów
Twórca: Guillaume Musso
Wydawnictwo: Albatros
Gatunek: thriller
Data wydania: 31 lipca 2019

 

 

Za materiał do recenzji dziękujemy wydawnictwu:

 

http://www.wydawnictwoalbatros.com/

 

CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH KSIĄŻEK? POLUB TĘ STRONĘ:

Paweł Biegajski

Nałogowy kinomaniak i książkocholik. Plotka głosi, że przeczytał „Rozmowę w Katedrze" i „Braci Karamazow" w przedszkolu i to w oryginale. Nieuleczalny miłośnik poetyki kina Lava Diaza, społecznych obrazów Yasujiro Ozu i dyskretnego uroku Bunuela. Twórca bloga Melancholia Codzienności.