Recenzja filmu „Predator”
W przeciwieństwie do innych legendarnych filmów z lat 80. z Predatorem w późniejszym okresie Hollywood obeszło się dość łaskawie. Wystarczy popatrzeć chociażby, co kolejni producenci wyprawiają z Terminatorem, by zauważyć że Yautja miał więcej szczęścia. Nie znaczy to wcale, że mądre głowy z Los Angeles nie odcinały od tego majstersztyku kina akcji kuponów. Kontynuacja, crossovery z Obcym i kolejne podejście w postaci Predators. Ale nawet jeśli te filmy nie mogły się równać z pierwowzorem, ostatecznie albo stanowiły przynajmniej znośną rozrywkę, albo ubogacały uniwersum czy mitologię Łowcy. Jak na tym tle prezentuje się najnowszy Predator?
Za kamerą stanął Shane Black, człowiek który w latach 80. uchodził bodaj za najlepszego scenarzystę kina sensacyjnego, sam zresztą pracował przy skrypcie do pierwszego Predatora i wystąpił w nim jako dowcipny Hawkins. Ostatnio, po latach przerwy, powrócił już jako reżyser z takimi filmami jak Iron Man 3 i Nice Guys. Wydawało się więc, że będzie to właściwy człowiek na właściwym miejscu – autor, który zna tajemnicę sukcesu oryginału i był tego sukcesu współtwórcą.
Bohaterem nowego Predatora jest żołnierz McKenna, który podczas jednej z misji w Meksyku natrafia na statek obcych. W przeciwieństwie do pierwowzoru, bezpośrednia konfrontacja następuje już w pierwszej scenie. Dobrze wiedzieć – Black robi to po swojemu i jest przy tym bezkompromisowy. Rozerwane ciała, flaki, hektolitry krwi – miłośnicy ostrej jatki dla dorosłych będą w siódmym niebie. Potem będzie tylko głośniej, szybciej i mocniej, ale niestety także coraz bardziej absurdalnie.
Przechwyciwszy elementy kosmicznej technologii, McKenna postanawia… nadać je paczką do rodzinnego domu. Gdy dzieli się z rządem informacją o obcym przybyszu z kosmosu, trafia do autobusu pełnego czubków. Tymczasem jego autystyczny syn w mgnieniu oka rozpracowuje nową zabawkę i sprowadza na Ziemię kolejny statek. I tak dalej. Fabuła jest tu zaledwie pretekstowa i służy rzecz jasna realizacji jeszcze większej rozróby. Shane Black jest jak duże dziecko, bawiące się w piaskownicy – sam doskonale spędza czas, ale patrząc z boku niewiele można z tego zrozumieć.
W oryginale Hawkinsa zapamiętaliśmy z tego, że rzucał sprośnymi żartami i można podejrzewać że wkład Blacka w tamten scenariusz dotyczył m.in. tej warstwy humorystycznej – tam jednak przytemperowanej i ograniczonej jedynie do rozładowywania napięcia. No właśnie – NAPIĘCIA! Tego niestety w nowym filmie nie uświadczycie i to chyba najbardziej rozczarowująca kwestia w Predatorze A.D. 2018. Nikt tu nie boi się obcego, nie reaguje zdziwieniem na pojawienie się kosmicznych psów, wszystko zamieniane jest w żart – zamiast odgłosów przerażenia słyszymy właściwie niekończący się śmiech. Po pierwszym spotkaniu z kosmicznym przybyszem bohaterowie jedzą spokojnie ogórki, tłumacząc że Predator „jest jak Whoopie Goldberg, tylko z kosmosu”. Przyznam, nowy film bywa cholernie zabawny, ale czy taki być powinien?
Miłośnicy filmu ze Schwarzeneggerem znajdą tu liczne odwołania do pierwowzoru. Przede wszystkim mamy tu do czynienia właściwie z muzyką Alana Silvestri, lekko tylko zinterpretowaną przez Henry’ego Jackmana – to miły akcent. W warstwie dialogowej kultowe cytaty są zabawnie parafrazowane („You beautiful son of a bitch”), co też można zaliczyć na plus. Próżno jednak szukać tu choćby śladu tych elementów, które tak naprawdę świadczyły o sukcesie tamtego filmu. Mowa chociażby o suspensie czy tajemnicy, narastającym napięciu, które prowadzi do konfrontacji człowieka z bestią przewyższającą go w każdym calu. Przerażenie na twarzach nieustraszonych macho samo w sobie wywoływało ciarki na plecach widza. Coś czai się w dżungli i nie poprzestanie, póki nie zabije wszystkich. Predator był inteligentny i wyrachowany, bawił się zwierzyną jak kot obracający w łapach przerażoną mysz.
Zamiast twardzieli mamy do czynienia z bandą czubków, którzy śmieją się właściwie z każdego wydarzenia jakie ich spotka. Nie da się odczuć braku wyrównanych szans a Łowca działa chaotycznie, mordując jak leci. Trup ściele się gęsto ale jest to w zasadzie mięso armatnie, nienazwani bohaterowie pojawiający się na kilka sekund tylko po to, by efektownie zginąć. Trudno oprzeć się wrażeniu że film jest niemiłosiernie pocięty a scenariusz to jeden wielki śmietnik. Bolą szczególnie te momenty, w których zabrakło Blackowi odrobiny samokontroli; coś co mogło wydawać się zabawne na papierze, na ekranie wypada żałośnie. Musicie przygotować się na olbrzymią dawkę głupot. Predator z tego filmu nie miałby najmniejszych szans w starciu ze Schwarzeneggerem i spółką.
Zdaję sobie sprawę, że krytyka wynika z przywiązania do pierwowzoru. Współczesny widz może znaleźć nowego Predatora znacznie bardziej satysfakcjonującym, bo też jest tu na czym zawiesić oko. Akcja prawie nie zwalnia tempa, tu naprawdę cały czas coś się dzieje – jest krwawo, brutalnie i zabawnie. To całkiem sympatycznie skrojona rozrywka, która sprawdzi się jako solidny weekendowy odmóżdżacz.
Nowy Predator to bardzo świadome kino klasy B – świadome swoich absurdów i stężenia głupot, przynajmniej w teorii zamieniające je w zalety – to pełna przemocy, krwawa, kiczowata i zabawna rozrywka. Jednocześnie wielbiciele pierwowzoru mogą się od filmu Blacka zupełnie odbić – nie ma tu napięcia, atmosfery strachu i powagi wynikającej z potęgi wyrachowanego łowcy. Wszystko obracane jest tu w żart, a Predator jawi się bardziej jak spuszczony ze smyczy dziki pies, niż inteligentny myśliwy. Uczucie niepokoju? Zapomnijcie o nim przy filmie Blacka.
MOJA OCENA:
4/10
Predator
Reżyseria: Shane Black
Scenariusz: Shane Black, Fred Dekker
Obsada: Boyd Holbrook, Trevante Rhodes, Jacob Tremblay, Keegan-Michael Key, Olivia Munn, Alfie Allen, Thomas Jane
Muzyka: Henry Jackman
Zdjęcia: Larry Fong
Gatunek: Akcja, Sci-fi
Kraj: USA
Rok produkcji: 2018
Data polskiej premiery: 14 września 2018
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.