filmhotrecenzja filmu

Recenzja filmu „Przebudzenie dusz”

Wygląda na to, że miłośnicy kinowej grozy w ostatnim czasie nie mają powodów do narzekania, jak rzadko bowiem regularnie na ekrany trafiają horrory co najmniej udane, począwszy od Cichego miejsca a na Ghostland skończywszy. Przed nami jeszcze wychwalane przez krytyków pod niebiosa Hereditary (premiera 22 czerwca) a właśnie teraz do polskich kin trafia ciekawa propozycja z Wielkiej Brytanii – Przebudzenie dusz.

To historia profesora Goodmana (w tej roli Andy Nyman, jednocześnie reżyser produkcji), który zajmuje się publicznym obdzieraniem zjawisk paranormalnych z ich niezwykłości. Jako naukowiec nie tylko nie wierzy w nadprzyrodzone, ale potrafi wyjaśnić każdą niewyjaśnioną historię. Jak to zwykle bywa, Goodman stanie jednak przed sprawą, która zmusi go do weryfikacji dotychczasowych poglądów.

Kontaktuje się z nim bowiem umierający „kolega po fachu”, a przy okazji idol. Mężczyzna zetknął się z trzema historiami, których sam mimo usilnych starań nie potrafił wyjaśnić – w każdej miało dochodzić do ingerencji sił nieczystych. Zadanie podjęcia śledztwa zleca Goodmanowi, który jest pewien że uda mu się odkryć prawdę.




Przebudzenie dusz stanowi adaptację sztuki teatralnej ale reżyserzy (obok debiutującego Nymana także bardziej doświadczony Jeremy Dyson) wyraźnie zmierzają tu w stronę bardziej filmową – mieszają lokacje, ograniczają dialogi i korzystają z całego zestawu filmowych straszaków, wreszcie – nie boją się puszczać oko do fanów gatunku, nawiązując do klasyków z Martwym złem i Dzieckiem Rosemary na czele.

Doskonale udaje się tutaj twórcom bawić klimatem, w czym spora zasługa operatora Ole Bratta Birkelanda i autora muzyki Haim Franka Ilfmana. Realizatorzy potrafią budować grozę nie tylko jump scare’ami, po których serce podchodzi do gardła, ale też powolnym podsycaniem atmosfery (którego jest zresztą nawet więcej), obłędnymi wizualnie kadrami i niepokojącymi dźwiękami.

Warto też podkreślić aktorstwo. Sam Nyman wypada przekonująco, jest scenarzystą, reżyserem i odtwórcą głównej roli, więc doskonale wiedział czego od postaci Goodmana oczekiwał. Ale w pamięci zapadają bardziej aktorzy drugoplanowi. Bohaterem jednej z trzech niewyjaśnionych spraw jest makler giełdowy grany przez Martina Freemana, którego dwuznaczna postawa powinna was zaskoczyć. Mocno groteskowa jest też rola młodego Alexa Lawthera, którego postać ucieka przed ścigającymi go demonami – dosłownie i w przenośni.

Problemem Przebudzenia dusz jest zarazem to samo, co go wyróżnia. Jak wspomniałem – jest to adaptacja sztuki, co wyraźnie widać w trzech przedstawionych aktach. Jest zabawa konwencją, mieszanie gatunkowych klisz, brytyjskie podejście i ogrom absurdu czy nawet czarnego humoru. Jedni z was to kupią, opuszczając kino z zachwytem a może i dreszczykiem emocji. Inni mogą się od tego odbić, narzekając na zbyt dużą ilość groteski i operowanie wyświechtanymi motywami.

Ja, choć zauważam te ograne elementy, które zazwyczaj w recenzjach horrorów piętnuję, tu doceniam ze względu jednak na nietypowe podejście do konwencji, a brytyjski absurd zdecydowanie mnie sobie zjednał (epizody Freemana i znanego z The End of the F***ing World Alexa Lawthera to prawdziwe perełki). Przebudzenie dusz to miejscami kulejące (szczególnie w kwestii połączenia poszczególnych aktów w spójną całość) i dalekie od nazywania go arcydziełem, ale jednak odświeżające gatunek kino. Ma swoje momenty, potrafi wystraszyć, zaskakuje nietypowym ujęciem konwencji. To dobry rok dla miłośników horrorów. Przebudzenie dusz to potwierdza.

MOJA OCENA:
6/10

Przebudzenie dusz
Reżyseria: Jeremy Dyson, Andy Nyman
Scenariusz: Jeremy Dyson, Andy Nyman
Obsada: Andy Nyman, Martin Freeman, Paul Whitehouse, Alex Lawther i inni
Muzyka: Haim Frank Ilfman
Zdjęcia: Ole Bratt Birkeland
Gatunek: Horror
Kraj: Wielka Brytania
Rok produkcji: 2017
Data polskiej premiery: 2018

 

 

 

 

CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH FILMÓW? POLUB TĘ STRONĘ:

 

Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.

Krzysztof Strzelecki

Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.