Recenzja filmu „Dziedzictwo. Hereditary”
Kino grozy ma się w tym roku zaskakująco dobrze. Kolejne następujące po sobie produkcje – Rytuał, Ciche miejsce, Ghostland, Przebudzenie dusz – pokazują jak wiele dobrego można jeszcze z gatunku wycisnąć. Następnym takim przykładem jest Dziedzictwo. Hereditary, którym początkujący Ari Aster wyraźnie dobija się do drzwi Hollywood.
Wszystko zaczyna się od zgonu seniorki rodziny Grahamów. Dziwna to była kobieta, chodząca swoimi ścieżkami, związana z tajemniczymi ludźmi. Jej córka, Annie, zawodowo zajmująca tworzeniem artystycznych domków dla lalek, poniekąd oddycha z ulgą, jej przeszłość i zachowanie matki wiązały się także z tragicznymi losami innych członków rodziny. Teraz kobieta może skupić się już na pracy i życiu z własną rodziną: mężem Steve’em i dziećmi Peterem i Charlie. Niestety, śmierć seniorki nie wieńczy traumatycznych przeżyć rodziny Grahamów. Przeciwnie – dotykają ich kolejne tragedie.
Strasznie niepokojące to kino, operujące grozą zarówno poprzez klimat i nastrój, znakomite zdjęcia i muzykę, ale też poprzez galerię sensownie wykorzystywanych gatunkowych klisz. Kolejne następujące po sobie wydarzenia trzymają widza na krawędzi fotela, wyciągając go siłą z jego sfery komfortu. Aster wie jak stworzyć mocne kino, które gdy trzeba chwyci widza za gardło.
Przejmujący jest też wydźwięk filmu. Bo jeśli obedrzeć go z szat konwencji i pozbawić elementów grozy, pozostaje dramat o rodzinnych grzechach – tytułowym „dziedzictwie”, które ciągnie się jak fatum i spływa na kolejnych członków familii.
Zaskakującą zaletą filmu Ariego Astera jest czarny humor, który objawia się w najmniej oczekiwanych momentach. Przezabawne w swej groteskowości są momenty przyzywania duchów zmarłych, gdzie humor objawia się w zaglądaniu pod stół czy nietypowych reakcjach bohaterów. I takich momentów jest tu znacznie więcej, nieoczywistych, ale wyraźnych. Gdzie groza i posępne napięcie dominują całe 120 minut filmu, uśmiechamy się w scenach, które nie zwiastowały nic śmiesznego. Jest to jednak zamierzone przez twórców i paradoksalnie działa bardzo dobrze.
Dużą siłą Hereditary jest również rola Toni Collette, bo to jednak jest teatr jednej aktorki. Artystka jedzie na krawędzi – świetnie ważąc dramat bohaterki i wręcz parodystyczną histerię. Właściwie w postawie Collette kondensuje się cała konwencja filmu, która jest i dramatyczna i groteskowa zarazem. Bardzo łatwo w takiej sytuacji przegiąć w którąś ze stron, ale wszystko zdaje się tu być idealnie porozkładane. Brakuje jednak Collette drugiego planu, szczególny żal mam tutaj do Byrne’a, który po prostu jest – płaski, niewyraźny, niepotrzebny wręcz.
Szkoda jednak tej historii, szkoda tego finału, który niszczy misternie budowaną tajemnicę i towarzyszący jej nieustannie, porażający niepokój. Ostatni akt wygląda jakby był zupełnie oderwany od całości, tak jakby twórcy nie mieli już pomysłu, jak tę opowieść sensownie doprowadzić do końca i poukładać ponapoczynane wątki. Zamiast mrocznej tajemnicy, przemoc i farsa. I to jednak klasyczna dla gatunku wada, wystarczy przywołać ubiegłoroczne Uciekaj!
Hereditary to kolejny w tym roku dowód na to, że horror jako gatunek przeżywa odświeżenie. To intensywne kino, niemal przez pełne 120 minut budzące niepokój, a przy tym groteskowe w dobrym tego słowa znaczeniu. Kolejne dziwaczne i przerażające wydarzenia składają się na prawdziwą galerię grozy. Szkoda tylko, że oprócz piorunującej roli Collette próżno szukać tu ciekawych aktorskich występów, a wreszcie finał filmu pozostawia wiele do życzenia, wskazując na brak ciekawych pomysłów scenarzysty.
MOJA OCENA:
5/10
Dziedzictwo. Hereditary
Reżyseria: Ari Aster
Scenariusz: Ari Aster
Obsada: Toni Collette, Alex Wolff, Milly Shapiro, Gabriel Byrne, Ann Dowd
Muzyka: Colin Stetson
Zdjęcia: Paweł Pogorzelski
Gatunek: Dramat, Horror
Kraj: USA
Rok produkcji: 2018
Data polskiej premiery: 22 czerwca 2018
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.