Książkirecenzja książka

Zazi w metrze. Raymond Queneau – recenzja

Pamiętam, że gdy w 2010 roku, z okazji pięćdziesięciolecia premiery udało mi się obejrzeć Zazie w metrze, czułem się skonfundowany i zniesmaczony. Nie przemówiła do mnie estetyka burleski i surrealizmu, silnie eksponowana przez reżysera Louisa Malle’a. Dzisiaj, po lekturze niewielkiej książki Raymonda Queneau i kolejnym seansie francuskiego filmu, wiem już co poszło nie tak. Z jednej strony chodzi  o mój młody wiek i znane mi konteksty kulturowe, które ówcześnie były bardzo ograniczone. Inną kwestią jest przerysowanie. Autor Windą na szafot wziął na warsztat książkę szaloną, z tym chyba zgodzi się każdy. Strategia Malle’a była prosta  i słuszna – trzymać się pierwowzoru. Problem pojawia się w scenach, gdzie nawarstwienie nierealności przybiera niebotyczne rozmiary. Reżyser zaczyna bawić się w nich konwencją, dodawać własne pomysły inscenizacyjne, gmatwać coś, co jest już wystarczająco pogmatwane. To właśnie owo przejaskrawienie, te wszystkie sztuczne gesty sprawiają, że film od pewnego momentu staje się mało interesujący. I tak z potencjalnego arcydzieła, stopniowo spada do poziomu dzieła bardzo dobrego, a ostatecznie ląduje jeszcze niżej. Dla wszystkich, którzy jak ja poczuli się w pewnym momencie przez Malle’a oszukani mam jednak dobrą wiadomość. Mechanizm utrudniania i udziwniania surrealizmu jest autorskim pomysłem reżysera. U Raymonda Queneau sposób montażu zdarzeń i myśli jest wypracowany do perfekcji.




Tak, już na starcie zdradzę, że Zazi w metrze jest w mojej opinii książką absolutnie wyjątkową. Nie przez przypadek Le Monde umieścił ją na liście 100 najlepszych XX wieku. Co ciekawe sam Queneau nie był przesadnie dumny z kojarzenia jego osoby głównie przez pryzmat tej publikacji. Trudno się też temu dziwić, biorąc pod uwagę jego dorobek. Był jednym z prekursorów postmodernizmu, współzałożycielem eksperymentalnej grupy literackiej OuLiPo (wśród zrzeszonych był między innymi: Georges Perec), autorem tekstów popularnych piosenek, maszyny produkującej sonety, redaktorem Encyklopedii Plejady – summy ówczesnej wiedzy o świecie. Należał też do Akademii Goncourtów i napisał szereg wybitnych książek, jak chociażby Psią trawkę czy Pierrot mon ami. Podsumowując – miał się czym pochwalić, a głosy stawiające go w gronie nieporozumień Noblowskich (tych nieprzyznanych) też można zrozumieć.

Zazi w metrze była jedną z ostatnich powieści wydanych przez francuskiego pisarza. Ciekawa sprawa, że tuż przed jej premierą, dokładnie 10 kwietnia 1959 roku Robert Bloch wydał Psychozę. Właściwie niewiele łączy te książki, obie jednak doczekały się swoich filmowych adaptacji dokładnie rok po publikacji. Obie te ekranizacje przyczyniły się także do wzrostu popularności literackiego pierwowzoru. W ogóle to jak spojrzeć na propozycje wydawnicze roku 1959, dostrzeżemy tam wiele filmowych analogii: Goldfinger, Blaszany bębenek, Samotność długodystansowca, Nagi lunch, Słodki ptak młodości – te wszystkie ekranizacje przetrwały w ludzkiej świadomości dużo dłużej, niż książki (może poza powieścią Grassa).

Wróćmy jednak do Zazi w metrze. Sama fabuła jest tu bardzo prosta. Jedenastoletnia dziewczynka zostaje oddana pod opiekę wuja na kilka dni. Jej marzeniem jej przejażdżka paryskim metrem, ale pech chce że akurat trwa strajk. Zazi ucieka więc z mieszkania opiekuna i udaje się w samotny spacer ulicami wielkiego miasta. Na tym streszczenie należy zakończyć, bo doprawdy nie dzieje się tu wiele więcej. Kwintesencją książki jest dialog, a uściślając rzecz jeszcze bardziej – słowa. To właśnie one wyprowadziły pierwszych krytyków z równowagi. To też one, mimo upływu 60 lat, nadal szokują i zachwycają. Queneau celuje w parodię – zarówno klasycznych dzieł literackich (Hugo, Szekspir czy Rabelais), jak i społeczeństwa w ogóle. Jego protagoniści wyrzucają w świat wszystkie te zdania, których nie zwykło się wymawiać. Człowiek ma to do siebie, że woli ugryźć się w język, niż kogoś zranić, urazić, lub obśmiać. W Zazi w metrze te hamulce zostają wyłączone. Ludzie się wyzywają, są wulgarni, dopiekają sobie, kłamią, wyłapią każdą ułomność, każdy słaby punkt, aby później go publicznie wykpić. Zabawy językiem przybierają też często formę zapisu fonetycznego czy  gry słów („Truskajon i wdowa Muak przeszli już kawałek drogi jeden obok drugiego, powoli, lecz prosto przed siebie i, co więcej, w milczeniu, kiedy zorientowali się, że idą jeden obok drugiego, powoli, lecz prosto przed siebie i, co więcej, w milczeniu”). Naprawdę dzieje się tu na tyle dużo, że dodatkowa akcja mogłaby tylko książkę popsuć. Swoją drogą, jeśli kiedyś przyjdzie Wam napisać o jakimś autorze, że używa świeżego i nieoczywistego języka, przypomnijcie sobie tę powieść Queneau. Być może uchroni Was to przed wyciąganiem pochopnych wniosków.

Ale nie tylko język jest tu awangardowy. Siłą Zazi w metrze są charakterystyki jej bohaterów. To wykolejeńcy, chodzące maski charakterów, które splatają w sobie przywary wielu grup społecznych. Dość spojrzeć na samą Zazi – jej zasób słownictwa, poziom agresji, bezczelności, rozumienia świata od razu podpowiada, że nie jest to postać autentyczna, a symboliczna. Tak jest z każdym: tańczącym w klubie dla homoseksualistów wujem Gabrielem, nieporadnym Truskajonem czy oderwaną od rzeczywistości wdową Muak. Ich ustawienie na planszy wyimaginowanej codzienności jest tu drobiazgowo przemyślane i uzasadnione. Pozwala na uwypuklenie dużej ilości absurdów: sposobów formułowania myśli, odpowiedzialności rodziców, nieznajomości miejsc, w których się mieszka, naiwności turystów, mechanizmów miłości. Wszystko to sprawia, że Zazi w metrze jest jedną z celniejszych satyr jakie czytałem. Ważną także dlatego, że jej uniwersalność wcale nie straciła na aktualności. A może wręcz odwrotnie, ona wciąż rośnie. To taka mała, tykająca bomba, którą wbrew logice chciałoby się ciągle rozbrajać na nowo.

Zazi w metrze
Autor: Raymond Queneau
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Gatunek: satyra
Data wydania: 24 lutego 2020

 

 

Za egzemplarz do recenzji dziękujemy PAŃSTWOWEMU INSTYTUTOWI WYDAWNICZEMU

 

CHCESZ WIĘCEJ CIEKAWYCH RECENZJI KSIĄŻEK? POLUB TĘ STRONĘ:

 

Paweł Biegajski

Nałogowy kinomaniak i książkocholik. Plotka głosi, że przeczytał „Rozmowę w Katedrze" i „Braci Karamazow" w przedszkolu i to w oryginale. Nieuleczalny miłośnik poetyki kina Lava Diaza, społecznych obrazów Yasujiro Ozu i dyskretnego uroku Bunuela. Twórca bloga Melancholia Codzienności.