Recenzja filmu 'La La Land’
Obiektywna recenzja kończy się tam, gdzie recenzent nie potrafi ukryć swojej nienawiści lub zachwytu nad dziełem. Cóż jednak poradzić, gdy po seansie La La Land uśmiech dosłownie nie schodzi z twarzy, a nogi same, zamiast do wyjścia, kierują się do kasy po bilet na kolejną projekcję. W dobie masowo realizowanych produkcji obliczanych na sukces (głównie finansowy), film nakręcony ze szczerej pasji musiał ten sukces odnieść naprawdę. Widza nie oszukasz. A Damien Chazelle kręci filmy, jakie sam chciałby oglądać.
La La Land to produkcja, która w subtelny sposób miesza w sobie bardzo wiele konwencji i gatunków. Na pierwszy rzut oka jest to barwny musical nawiązujący do legendarnych hollywoodzkich arcydzieł złotej ery, ale jest to przy okazji pozornie proste „love story”, które mogłoby równie dobrze zostać opowiedziane w standardowy sposób bez całej tej muzykalnej otoczki. Jeśli jednak zagłębić się trochę bardziej, znajdziemy już bezpośrednią paralelę do debiutanckiego filmu Chazelle’a – Whiplash. W końcu jest to także opowieść o miłości do jazzu, który nieustannie się tutaj przewija. Jest to również traktat o pasji i trudach dążenia do realizacji marzeń. Zamiast więc prościutkiej, a miejscami naiwnej historyjki o miłości, dostajemy słodko-gorzką opowieść, z której wynika nie tak radosne wcale przesłanie, że czasem miłość może nas ograniczyć, a koszt spełnienia marzeń bywa niekiedy przytłaczający.
Najciekawsze jest to, że Chazelle pozostaje wierny własnej pasji, jaką jest jazz i że stara się zarażać nią widzów. To zupełnie inna opowieść niż Whiplash, nie tak agresywna i trzymająca w napięciu, zresztą inaczej rozłożono tu akcenty. La La Land to pokrzepiająca historia i radosny hołd złożony Hollywood w czasach jego największej chwały, ale leitmotiv Chazelle’a pozostaje wyraźny. Imponujące przy tym, jak reżyser, pozwoliwszy się wtłoczyć w tę filmową machinę, pozostaje w zgodzie ze sobą i jak doskonale rozumie swoich widzów.
Bardziej poważani twórcy mogliby się od Chazelle’a uczyć, jak z prostego scenariusza wycisnąć tak wiele emocji, jak zarażać swoją pasją widza i jak po prostu cieszyć się kinem. A jest jeszcze finał! Zakończenie, które wnosi tę historię na zupełnie inny poziom. Ostatni raz „5 minut” filmu rozłożyło mnie w ten sposób na łopatki podczas początkowej sekwencji Odlotu.
Emma Stone i Ryan Gosling to praktycznie samograje. Już po raz trzeci spotykają się razem na ekranie i to niesamowite, jak dobrze się rozumieją i jak wspaniale razem wyglądają. Mia marzy, by zostać aktorką, choć na razie spogląda na Hollywood przez szybę kawiarni, w której pracuje. Sebastian z kolei pragnie zostać pianistą jazzowym, lecz trudno pogodzić mu się z faktem, że tradycyjny jazz odchodzi już do lamusa. Już ich przypadkowe spotkania nasączone są niesamowitym humorem, a trzeba będzie kilku przypadków, by w ogóle zaiskrzyło. Ona jest jednak urocza, on zabawny i nostalgiczny zarazem, we dwoje świetnie się dopełniają i tworzą wspaniałą ekranową parę.
Technicznie to perełka i nominacje do Oscara za charakteryzację, scenografię, kostiumy, zdjęcia, montaż, piosenki są już przesądzone. Kolejne musicalowe sekwencje są zachwycające, wizualnie dopieszczone jest La La Land do granic, a muzycznie… jestem pewien, że będziecie nucić te melodie jeszcze długo po seansie.
La La Land to absolutna rewelacja. Nie zastanawiajcie się, czy ruszyć do kina, bo już nic radośniejszego może się w tym roku nie trafić. Chazelle szturmem podbija Hollywood, a nam pozostaje się jedynie cieszyć i powtarzać za bohaterami: „kochajmy marzycieli”. Doskonały humor po seansie gwarantowany.
La La Land
Reżyseria: Damien Chazelle
Scecnariusz: Damien Chazelle
Obsada: Ryan Gosling, Emma Stone, John Legend, J.K. Simmons
Muzyka: Justin Hurwitz
Zdjęcia: Linus Sandgren
Gatunek: Musical, Romans
Kraj: USA
Rok produkcji: 2016
Data polskiej premiery: 20 stycznia 2017
Recenzja powstała i została opublikowana na portalu Paradoks.net.pl
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.