Źle się dzieje w El Royale – recenzja filmu
W pierwszym filmie Drew Goddarda, Domu w głębi lasu, reżyser zabrał grupkę nastolatków w tytułowe miejsce na odludziu i zgotował im prawdziwe piekło. Z każdą minutą dekonstruował wiedzę widza o sytuacji, bawił się konwencją, przekraczał gatunkowe granice. Punkt wyjścia w Źle się dzieje w El Royale jest podobny. Tym razem grupa zupełnie obcych sobie ludzi trafia do tytułowego hotelu, w którym dziać się będą rzeczy niezwykłe.
Są wśród nich zdezorientowany duchowny, irytujący handlarz czy hipiska Emily. Każda z postaci, która przewinie się przez ten groteskowy spektakl, kryje w sobie dwojaką naturę, zresztą cały film oparty jest na dwoistości – tak w treści filmu (walka dobra ze złem) jak i jego konwencji. Sam hotel położony jest na granicy Nevady i Kalifornii, w rezultacie w połowie przynależy do jednego, w połowie do drugiego miejsca.
Źle się dzieje w El Royale to intrygujące widowisko, które fantastycznie się ogląda. Wizualnie specyficzne kadrowanie wzbudza ciekawość widza, postaci są tajemnicze, skrywają w sobie więcej niż to pozornie wygląda, fabuła budowana jest powoli i misternie, ale ten rytm przecinany jest gwałtownie zwrotami akcji. Jest tu miejsce i na krwawą przemoc rodem z b-klasowca dawnych lat i zarazem na widowisko z wyraźnym, artystycznym zacięciem.
To także aktorskie popisy, które będzie można zapamiętać na dłużej i trzeba przyznać, że niemal cała obsada spisuje się tu na medal. Wyróżnić trzeba znakomite występy Bridgesa i Hemswortha. Ten pierwszy, będąc klasą sam dla siebie, doskonale oddaje złożony charakter swojego bohatera, a Hemsworth z kolei jak zwykle operuje wdziękiem. Warto też podkreślić starania Dakoty Johnson, która nie chce być kojarzona jedynie z Greyem. Nade wszystko jednak cały film kradną Cynthia Erivo, Cailee Spaeny i Lewis Pullman. Ich postaci niekiedy wnoszą film na mistrzowski poziom.
Reżyser znów całkowicie wywraca do góry nogami konwencję oddając w nasze ręce kino, jakiego zupełnie byśmy nie oczekiwali. Goddard właściwie igra sobie z naszą wizją, rozsiewając twisty, które całkowicie zmieniają odbiór produkcji.
Problemem Goddarda-reżysera jest zbyt duża tęsknota do efekciarstwa, co widzieliśmy już w Domu w głębi lasu, gdzie jednak w pewnym momencie scenariusz odkleił się już całkowicie, a z ekranu atakowani byliśmy już tylko coraz bardziej absurdalnymi obrazkami. Tyle że gdyby nie ta efekciarskość, prawdopodobnie nie ujrzelibyśmy jednej z najlepszych scen tamtego filmu (wiecie której). Podobnie jest w jego nowym filmie, który miejscami wyraźnie kuleje z przeładowania – ot chociażby sama narracja jest szalenie chaotyczna i męcząca. I trudno oprzeć się wrażeniu, że z tych kapitalnych mimo wszystko pomysłów nieco sprawniejszy reżyser stworzyłby znacznie lepsze kino.
Mimo wrażenia przerostu formy nad treścią i przeładowanego scenariusza, Źle się dzieje w El Royale pozostaje filmem diabelnie intrygującym, świetnie zagranym i regularnie zaskakującym. To rozrywka, która obiecuje więcej, niż w istocie ma do zaoferowania, ale dostarcza wystarczająco dużo zabawy, by wyjść z kina z uśmiechem na twarzy.
MOJA OCENA:
6/10
Źle się dzieje w El Royale
Reżyseria: Drew Goddard
Scenariusz: Drew Goddard
Obsada: Jeff Bridges, Cynthia Erivo, Dakota Johnson, Jon Hamm, Chris Hemsworth, Cailee Spaeny, Lewis Pullman, Nick Offerman, Shea Whigham
Muzyka: Michael Giacchino
Zdjęcia: Seamus McGarvey
Gatunek: Thriller
Kraj: USA
Rok produkcji: 2018
Data polskiej premiery: 12 października 2018
Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.