Hotel na skraju lasu. Michał Hińcza, Magdalena Hińcza – recenzja
Hotel na skraju lasu to debiut Magdaleny i Michała Hińczów. Do rąk czytelników trafił jego pierwszy epizod – opowieść o miejscu oddalonym od cywilizacji i ludziach, którzy pod wpływem szalejącej bestii zaczynają się bać. Brzmi trochę, jak scenariusz typowego horroru o opuszczonym domu gdzieś na wzgórzu, ale takie uproszczenie byłoby krzywdzące dla nowości od Kultury Gniewu.
Zacznijmy od wątków. Jest ich tu całkiem sporo. Jest natura, która pod wpływem działalności człowieka zaczyna płatać figle. Są zwierzęta, które migrują po wcześniej nieuczęszczanych szlakach. Pojawiają się także tajemnicze buteleczki, dwóch obieżyświatów, kobieta pragnąca wolności, a przetrzymywana trochę na siłę w hotelu. Trafią się również trupy i bestia, która może być niedźwiedziem, wilkiem, albo jeszcze czymś innym. Wygląda to tak, jakby twórcy chcieli upakować w komiksie zbyt wiele atrakcji – szczególnie że nie są to wszystkie wątki tej 250-stronicowej opowieści. Ale nie ma powodu do zniechęcenia. Odpowiadający za historię duet to gwarancja jakości. Zresztą ostatnią rzeczą, o jaką można by Hotel na skraju lasu oskarżyć, jest efekciarskość lub fabularna przesada. Mimo iż klimatycznym, rozmazanym ilustracjom nie da się nic zarzucić, to cała relacja stanowi bardzo skromne dzieło – zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy.
Hotel na skraju lasu to przykład eko-horroru, któremu warto dać spory kredyt zaufania. Choć po ostatniej stronie niniejszego tomu mamy więcej pytań, niż odpowiedzi, czujemy, że autorzy kreują na naszych oczach coś niezwykłego. Wychodzą z założenia, że w horrorze nie chodzi tak bardzo o to, by straszyć czytelnika czymś w stosunku do niego zewnętrznym, lecz o to, by spojrzał na świat z punktu widzenia tego, co niematerialne. Bohaterowie najpierw widzą niedźwiedzia, później słyszą wilki. Z czasem obecność dzikich zwierząt potęguje się. Świadomość ich bliskości towarzyszy odbiorcy nieustannie. Głównie dzięki temu nie opuszcza go też poczucie grozy. Najlepsze są te momenty, gdy wszystko powstaje ́w momentach najmniej przewidywalnych. Jak na przykład wtedy, gdy trójka bohaterów podziwia krajobraz na wieży widokowej, albo po wspaniałym dniu wraca do hotelu i widzi w oddali toczące się walki.
Podoba mi się, jak autorzy w kolejnych grafikach ukazują kurczenie się przestrzeni. Przyjazd obcego i podziwianie przyrody na grzbiecie przerośniętych koni szybko przechodzi w mrok wnętrz, ciasne uliczki i miejsce na łodzi, które jest na tyle niewielkie, że wymusza spanie przy trupach. Labiryntowość otoczenia przypomina pułapkę doskonałą, z której nie da się wyjść. Uwięzienie widoczne jest na wszystkich poziomach akcji. Kto raz wejdzie w ten koszmar, nie może ot tak powiedzieć stop i wyjechać. Tajemnicze lasy, niebezpieczne wody, skrzypiące balkony to tylko niektóre z przykładów świetnego wykorzystania przestrzeni. Mrok ukryty jest także w powtarzających się frazach, niewyraźnym kadrowaniu (podpowiadającym, że całość akcji toczy się gdzieś między jawą a snem) oraz kolorystyce. Skromność rozwiązań przy jednoczesnym niepokojącym powielaniu zdań i barw kreuje nerwową atmosferę, w której może wydarzyć się dosłownie wszystko.
Hotel na skraju lasu wiele obiecuje. Jest jak pierwszy odcinek serialu, po którym chce się łykać następny i jeszcze kolejny. Autorzy świadomie tonują zwroty akcji, nie zalewają grafik krwią, nie pędzą na siłę za sensacją. Spokojnie przedstawiają nam bohaterów, ich charaktery, motywy, lęki. Jednym z kluczowych elementów narracji jest też pogoda. Wieje wiatr, zrywa się deszcz, robi się zimno. Czujemy, że nie jest to tylko tło, a pełnoprawny gracz na tej arenie i element, który znienacka może przeważyć szalę na jedną ze stron. Mimo, że jeszcze nie wiemy dokąd to wszystko prowadzi, mamy świadomość, że walka toczy się o dużo większą stawkę, niż te kilka trupów upchanym w chacie okolicznego lekarza. Co będzie dalej? Ja już się nie mogę doczekać.