Książkirecenzja książka

Alexander Freed „Puste słońce” – recenzja

Po bardzo dobrze przyjętej pierwszej części trylogii, Alexander Freed zabiera nas w dalszą podróż wraz z członkami Eskadry Alfabet. Oczekiwania względem kontynuacji były całkiem spore, ponieważ główni bohaterowie dali się poznać i polubić. Ich losy, często zależne od przypadkowego strzału wrogiego myśliwca, nie raz wisiały na włosku, więc obawa o pełny skład grupy towarzyszyła mi przez całą poprzednią książkę i od początku drugiej. 

Próba znalezienia i pokonania Skrzydła Cienia nadal jest głównym celem Eskadry Alfabet. Pilotom udało się zacieśnić więzy, co daje się odczuć od początku historii. Jednak nie wszyscy posiadają tę samą wiedzę – niektórzy już wcześniej dowiedzieli się jak rzeczywiście przebiegła dezercja Yriki Quell, a inni nadal wierzą w jej oficjalną wersję. Zmienia to nieco układ sił w grupie, chociaż nie wszyscy są tego świadomi. W pewnym momencie prawda wychodzi na jaw i wydarzenia przyspieszają, a atmosfera między członkami eskadry staje się dosyć gęsta. 

W pierwszej części książki grupa pracuje nad planem zwabienia Skrzydła Cienia w pułapkę, co wymaga pomocy generał Syndulli, piechoty, innych eskadr i zastawienia przynęty. Niestety nie wszystko idzie zgodnie z planem, dlatego w dalszej części bohaterowie są rozproszeni i muszą sobie radzić oddzielnie. Tym razem nie wszystkim uda się wyjść z tego cało, a ogromne straty po obu stronach konfliktu wymuszą na dowódcach trudne decyzje. 

Miałam nadzieję, że tytułowe Puste Słońce, sekta, którą czytelnicy mogą bliżej poznać pod sam koniec książki, zostanie nieco bliżej przedstawiona. Może ich kult dostanie większą rolę w ostatniej części, ponieważ mogliby trochę namieszać. Natomiast tytuł odnosi się również do czarnej dziury, która zamiast standardowej gwiazdy znajduje się w centrum układu, w którym spędzimy większość czasu wraz z bohaterami. 

Poznajemy również dalsze losy byłego przełożonego Yriki oraz jego powrotu za stery imperialnego myśliwca. Pokazanie dwóch stron konfliktu powoduje, że walczący za Imperium nie wydają się jednoznacznie źli, a ci wierzący w Republikę – dobrzy. Pod tym względem zarówno pierwsza jak i druga część stanowi ciekawą odmianę w uniwersum Gwiezdnych wojen, gdzie jasna i ciemna strona Mocy są zazwyczaj wyraźnie zarysowane. 

Drugi tom Eskadry Alfabet był trochę bardziej chaotyczny i w większości rozgrywał się w jednym układzie planetarnym. Początek był dosyć stateczny mimo opisu walk, natomiast później rozbita grupa zafundowała równoległe historie bohaterów, którzy w prawie całym składzie mogli się znowu spotkać w finale. Kontynuację czytało mi się równie dobrze co pierwszy tom i aż żałuję, że przed nami już tylko jedna książka. Mam nadzieję, że autor stanie na wysokości zadania i da nam zakończenie, o którym trudno będzie nam zapomnieć.

Za materiał do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Olesiejuk

 

 
 

 

CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH KSIĄŻEK? OBSERWUJ TĘ STRONĘ:
 
 

 

Katarzyna Satława Recenzent

Z wykształcenia filolog klasyczny, z zamiłowania kolekcjonerka książek, gier planszowych i gadżetów wszelakich. Uwielbia lektury, które przenoszą ją jak najdalej od szarej rzeczywistości, dlatego wraz z bohaterami chętnie przenosi się do czasów antycznych, średniowiecznych zamków, magicznych krain zamieszkałych przez smoki lub na Marsa w drodze na skolonizowany księżyc Jowisza. Nie przepada za romansami, za to historie o seryjnych mordercach i opętanych dzieciach czyta do poduszki.

Katarzyna Satława

Z wykształcenia filolog klasyczny, z zamiłowania kolekcjonerka książek, gier planszowych i gadżetów wszelakich. Uwielbia lektury, które przenoszą ją jak najdalej od szarej rzeczywistości, dlatego wraz z bohaterami chętnie przenosi się do czasów antycznych, średniowiecznych zamków, magicznych krain zamieszkałych przez smoki lub na Marsa w drodze na skolonizowany księżyc Jowisza. Nie przepada za romansami, za to historie o seryjnych mordercach i opętanych dzieciach czyta do poduszki.