Diuna – recenzja filmu
Diuna Denisa Villeneuve’a wreszcie trafiła na ekrany kin. Długo wyczekiwana adaptacja prozy Franka Herberta, w związku z pandemią korona, jak wiele innych produkcji, miała mocno pod górkę. Mimo to chyba najgorętszy tytuł tegorocznych premier. Za dobry omen na pewno trzeba wziąć fakt, że Villeneuve w zasadzie nie zaliczył jeszcze filmowej wpadki. Tym razem też wyszedł z obronną ręką, choć jego wizja Diuny Herberta na pewno nie usatysfakcjonuje wszystkich.
Tytułowa Diuna to pustynna planeta zwana również Arrakis. Na tej planecie, wśród pustynnych piasków żyją stwory zwane czerwiami, które wytwarzają pewną substancję psychoaktywną, zwaną przyprawą lub melanżem. W świecie, gdzie wszelakie komputery są zabronione (w filmie nie zostało to powiedziane, a w powieści Herberta jest to jeden z ważniejszych elementów świata przedstawionego), a mieszkańcy galaktycznej społeczności muszą się jakoś przemieszczać pomiędzy planetami, przyprawa sprawia, że specjalni nawigatorzy mogą sterować statkami kosmicznymi. Nic więc dziwnego, że pozyskiwana tylko na Arrakis przyprawa jest produktem horrendalnie drogim i pożądanym.
Całym galaktycznym Imperium rządzi Imperator Padyszach Szaddam IV. Poszczególne planety są we władaniu wielu znakomitych rodów. Jednym z nich są Atrydzi, którzy rosnąc w siłę dostają w lenno planetę Arrakis i mają zająć się wydobyciem przyprawy. Do tej pory wydobycie nadzorowali Harrkonenowie, którzy opuszczając Diunę wiedzą, że to tylko kwestia czasu, jak tam powrócą dokonując zbrojnego przewrotu na planecie.
Głównym bohaterem jest Paul Atryda, młody książę i następca tronu Atrydów. Wyruszając z ze swojej bezpiecznej planety Kalladan, na pustynną i gorącą Diunę, nie jest jeszcze świadomy jaką rolę odegra nie tylko w dziejach swojego rodu, Diuny ale i całego Imperium. Oczywiście obraz Villeneuve’a pokazuje tylko pewne zajawki przyszłości, która stanie się brzemieniem Paula. Ci jednak co znają całe kroniki Diuny Herberta dobrze wiedzą jaka przyszłość czeka całe Imperium.
Tu właśnie zaczynają się delikatne problemy z filmem Villeneuve’a. Chociaż problemy to za dużo powiedziane. Ci co znają twórczość Herberta są świadomi, że Kanadyjczyk nie wyciągnął nawet połowy z powieści. Z drugiej jednak strony mamy też świadomość, że wszystkiego nie da się przenieść na ekran. Film byłby wtedy niemal przegadany, a co się z tym wiąże, zwyczajnie nudny. Villeneuve moim zdaniem idealnie połączył najważniejsze elementy powieści z rozrywkowym charakterem filmu i nadał mu niezwykle epickiej wymowy i artystycznego wdzięku. Choć całkowicie pominął wątki ekologiczne, psychologiczne i religijne. Chyba wyszło to tej produkcji na zdrowie.
Fabularnie Villeneuve trzyma się wydarzeń z książki, choć pomija pewne elementy. Film nadrabia jednak całą swoją otoczką. W pierwszej kolejności zachwycają niesamowite zdjęcia Frasera. Są tak oszczędne i pozbawione jakichkolwiek zbędnych elementów, niczym pustynia na Arrakis. Mimo to paradoksalnie są tak hipnotyzujące, że nie można oderwać wzroku od ekranu. Te zbliżenia na postacie, twarze i poszczególn, znaczące elementy nadają tylko głębi i eksponują znaczenie i wielkość pokazywanej sceny. W połączaniu z podniosłą muzyką Zimmera i kilkoma scenami typu slow motion efekt jest niesamowity.
Mocną stroną produkcji Villeneuve’a są także rewelacyjnie nakreślone postacie, choć tu również kilku bohaterów zostało zmarginalizowanych. Niestety patrząc realnie nie da się wszystkim nadać głębi i rysów psychologicznych bez rozbudowania fabuły. Takimi postaciami na pewno są Thufir Hawat, mentat (ludzki komputer, słowo to nie zostało użyte w filmie, ale jego zadanie było takie samo) rodu Atrydów i doktor Wellington Yueh, który zdradził Atrydów na Arrakis i przyczynił się do śmierci Leto Atrydy. W książce ta postać była naprawdę tragiczna i zamknięta pomiędzy skrajnymi dylematami.
Swoje pięć minut ma na pewno Timothée Chalamet, który wciela się w Paula Atrydę. Śmiało można powiedzieć, że był to strzał w dziesiątkę. Chalamet idealnie łączy w sobie swojego rodzaju niedojrzałość i chłopięcość, które zaczynają przemijać. Widać na nim te zmiany, gdy z nastolatka staje się następcą rodu zaczyna brać na siebie brzemię Kwisatz Haderach, zbawiciela galaktyki. Oprócz niego najwięcej czasu na ekranie pojawia się Rebecca Ferguson jako Lady Jessica, matka Paula i czarownica Bene Gesserit. W tym przypadku rzucają się w oczy jej relacje z synem i jej emocjonalne podejście do Paula, który nie do końca świadom swojej roli do pewnego momentu jest pionkiem na szachownicy.
Pojawiają się tu również inne wielkie hollywoodzkie nazwiska, które mimo znaczących ról pojawiają się na przysłowiowe pięć minut. Tak jest z w przypadku Stellan Skarsgårda, który jako baron Harrkonen jest rewelacyjnie ucharakteryzowany, jednak widzimy go zaledwie w czterech scenach. Podobnie jest z Joshem Brolinem, który też mimo znaczącej roli raczej nie zwraca na siebie uwagi. Inaczej jest zaś z Jasonem Momoą, który swoją charyzmą zapada w pamięć. Mało na ekranie widzimy Javiera Bardema i Zendayę którzy jednak będą mieć więcej możliwości aktorskich w kolejnej części filmu, jeżeli taka powstanie.
Diuna robi naprawdę piorunujące wrażenie, które zostaje z nami długo po seansie. To taka filmowa whisky, która już na początku zachwyca swoim aromatem. Preludium jest złożone, głębokie, a my czekamy aby już tylko poczuć smak. Tu dostajemy najważniejsze rzeczy. Smak jest wyraźny i zachwycający, nakreślony przez obrazy, muzykę i dobrze dobranych aktorów. Nie jest jednak jednolity bo przeskakuje pomiędzy wyraźną słodyczą, która symbolizuje film rozrywkowy, a nutami dymnymi, będącymi cechami filmu artystycznego. Te elementy idealnie się komponują, dając nam nieskończenie długi finisz i nadzieję, że część druga będzie jeszcze lepsza.
Diuna; Reżyseria: Denis Villeneuv; Scenariusz: Denis Villeneuve, Eric Roth, Jon Spaihts; Zdjęcia: Greig Fraser; Muzyka: Hans Zimmer; Obsada: Timothée Chalamet, Rebecca Ferguson, Oscar Isaac, Jason Momoa, Stellan Skarsgård, Stephen McKinley Henderson, Josh Brolin, Javier Bardem, Sharon Duncan-Brewster, Chen Chang, Dave Bautista, Zendaya, Charlotte Rampling, Babs Olusanmokun, David Dastmalchian; Produkcja: USA, Rok produkcji: 2021; Data polskiej premiery: 22 października 2021; Ocena 9/10
Radomianin z pochodzenia. Technolog żywności z wykształcenia. Pasjonat dobrego kina, lecz nie gardzi ciekawą książką. Uwielbia Pasikowskiego, Manna i Lehane.