K. Krak. Magiczne dziedzictwo. Zegarki czasoprzestrzenne – recenzja
Sięganie po literackie debiuty to ryzyko. Można dzięki temu trafić na diament, ale i totalnego gniota. Na szczęście w przypadku pierwszej powieści K. Krak, czyli książki Magiczne dziedzictwo. Zegarki czasoprzestrzenne mamy do czynienia raczej z niezłym kawałkiem fantasy. Książka opublikowana przez wydawnictwo Novae Res nie jest bez wad, ale zalety jak dla mnie przeważają. Co mi się w niej podobało, a co nie do końca przypadło mi do gustu? Przekonajmy się.
Poznajcie Seraphine Brown. Kilkunastoletnia dziewczyna jest Lemranką, która nigdy nie opuszczała swojego miejsca zamieszkania. Aż do teraz. Główna bohaterka powieści wybiera się w odwiedziny do swojej rodziny, zamieszkującej miasto Khan. Dla nastolatki będzie to początek niesamowitej przygody. Nowy, nieznany świat, mnogość tajemniczych istot, wiele wrażeń przeżyć, ale i zagrożeń… to wszystko czeka na nieświadomą jeszcze swojej wyjątkowości dziewczynę, wnuczkę obdarzonego Talentem twórcę magicznych zegarków.
Magiczne dziedzictwo. Zegarki czasoprzestrzenne to książka, która wciąga i intryguje, ale i irytuje. Muszę przyznać, że na początku czułam się zagubiona podczas lektury. Czytelnik zostaje wrzucony od razu na głęboką wodę. Nie dostajemy żadnego tłumaczenia, gdzie się znajdujemy, jakie istoty zamieszkują opisywany świat, ani jakimi prawami się on rządzi. A, że już od początku dzieje się wiele, to fabuła może nieco przytłoczyć, bo tutaj spotykamy wampira, tam szatana, gdzie indziej demona, stykamy się z magicznymi artefaktami, dowiadujemy się o potężnych zegarkach czasoprzestrzennych, podróżach w czasie. Potem szybko następuje zwrot akcji i lądujemy w zupełnie innej epoce. I znów, bez tłumaczenia co, jak gdzie przemierzamy kolejne krainy świata stworzonego przez K. Krak. Zaprawieni w boju miłośnicy fantastyki szybko się odnajdą i docenią piękno tego uniwersum, jednak początkowy zamęt nie znika aż do ostatniej strony.
Choć może zabrzmi to infantylnie, w książce zabrakło mi… Mapy. Jest ona klasyką w tego typu powieściach i przyznam, że często do niej zaglądam, śledząc podróże bohaterów. A w książce Magiczne dziedzictwo. Zegarki czasoprzestrzenne przemierzają oni spory kawałek świata. Zabrakło mi też… tytułowych zegarków. W książce pojawia się zaledwie jeden i choć ostatecznie to on napędza fabułę, to czułam niedosyt, jako że idea istnienia takiego artefaktu zaintrygowała mnie.
Na plus warto zaliczyć fakt, że powieść napisana jest przystępnym, przyjemnym w odbiorze językiem. Jej fabuła nie tyle się toczy, co momentami pędzi. Nagłe, zaskakujące zwroty akcji, pojawienie się zupełnie zdumiewających wątków – zdecydowanie sięgając po tę pozycję, musicie oczekiwać nieoczekiwanego. Z fabułą wiąże się jednak kolejna z moich czytelniczych frustracji. Zamykając książkę, miałam wrażenie, jakbym dostała do rąk tom, z którego wyrwano sporą część zakończenia. Mnóstwo wątków zostało brutalnie urwanych. Czytelnik zostaje z całą masą wątpliwości i pytań.
Czy polecam książkę Magiczne dziedzictwo. Zegarki czasoprzestrzenne? Zdecydowanie tak. Mimo pewnych wad jest to solidna powieść fantasy, która powinna zadowolić fanów tego gatunku. Mam też nadzieję, że K. Krak pracuje już nad kolejną częścią przygód Seraphine , ponieważ pozostawienie czytelników z wszystkimi myślami, które kłębią się w ich głowie po zakończeniu lektury, byłoby działaniem co najmniej nieludzkim.
Jako wielka fanka Harrego Pottera wciąż czeka na list z Hogwartu. W międzyczasie zaczytuje się w fantastyce, ale innymi gatunkami też nie gardzi. Nałogowo ogląda seriale DC. Uwielbia komiksy paragrafowe, a w planszówki może grać godzinami. Nigdy nie opuszcza nowej produkcji Marvela ani Disneya.