Recenzja komedii „Palm Springs”
W piątek po długiej przerwie w Polsce otwarły się wreszcie kina. I chociaż multipleksy nadal pozostają nieczynne, to w kinach lokalnych i studyjnych można zobaczyć kilka ciekawszych produkcji, nie tylko tych z artystycznej półki, ale również filmy rozrywkowe. Bez wątpienia takim filmem jest Palm Springs, sympatyczna komedia romantyczna z domieszką fantastyki, która – ku mojemu zdziwieniu – otrzymała też dwie nominacje do Złotych Globów.
Na pewno znacie kultowy Dzień świstaka, którego bohater, cyniczny i zgorzkniały Phil, został zamknięty w pętli czasu, co ranek budząc się tego samego dnia, dopóki nie odmienił swojego życia. Dokładnie ten sam niezwykły fenomen spotkał bohatera Palm Springs, wyluzowanego Nylesa. Tyle że w przeciwieństwie do Phila, Nyles zupełnie nie próbuje zmienić swojego położenia. Przeciwnie, zachwycony odejściem codziennych trosk i problemów, w kółko przeżywa ten sam dzień jak najlepiej się bawiąc i ciesząc się z tego, że cokolwiek uczyni, nie ma żadnych konsekwencji.
Mamy więc do czynienia z ogranym motywem czasowej pętli, chociaż przedstawionym dość niekonwencjonalnie. Albo inaczej – konwencjonalnie, chociaż z dużym dystansem, dokładnie takim jak cieszą się jego barwni bohaterowie. Całość obfituje w olbrzymie dawki humoru, ale nie zawsze najwyższych lotów. I tu jednak, choć nie powinno się może porównywać tych dwóch produkcji, staje mi przed oczami Dzień świstaka ze swoim scenariuszem najwyższych lotów. Twórcy Palm Springs stawiają raczej często na prostackie żarty (chociażby sekwencja, w której Nyles wspomina z kim i jak się kochał). Nie twierdzę, że to film dyskwalifikuje, bo można bawić się na nim przednio, ale jeśli myślę o przepychaniu go w kierunku prestiżowych nagród, to nabieram przekonania, że znaczą one coraz mniej.
Ozdobą produkcji są kreacje Cristin Milioti i Andy’ego Samberga. Właściwie wynosi cały film, który – jak wspomniałem – jest prościutki i niekiedy głupawy (chociaż stara się opowiadać o ważnych z perspektywy współczesnego człowieka kwestiach), o kilka poziomów wyżej. Świetnie bawią się swoimi rolami i świetnie zabawiają widza, oddając w nasze ręce niezwykle pozytywną produkcję.
Palm Springs to takie bezpretensjonalne kino, z wyjątkowo pozytywnymi bohaterami, których fantastyczne losy ogląda się z olbrzymią przyjemnością. Troszkę tu romansu, troszkę opowieści o życiowej rutynie, a można się tu doszukać też nieco bardziej krytycznego spojrzenia na współczesną rzeczywistość. Jako kino rozrywkowe z lekkim moralistycznym zadęciem sprawdzi się doskonale (to zresztą propozycja w sam raz idealna na okołowalentynkowy okres), ale nominacje do Złotych Globów to gruba przesada.
Palm Springs; reżyseria: Max Barbakow; scenariusz: Andy Siara; obsada: Andy Samberg, Cristin Milioti, J.K. Simmons, Peter Gallagher, Meredith Hagner, Dale Dickey; zdjęcia: Quyen Tran; muzyka: Matthew Campton; gatunek: komedia; kraj: USA; rok produkcji: 2020.
Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.