Top najlepsze filmy na festiwalach i przeglądach filmowych 2020
Rok 2020 zaskoczył nas wszystkich. Zamknięte kina to tylko jedno z utrudnień, z jakimi musieliśmy nauczyć się żyć. Jak pokazało życie, dla organizatorów festiwali filmowych ten problem był przełomowy. Wiele poważnych imprez przeniesiono do sieci, dzięki czemu każdy, niezależnie do miejsca zamieszkania, mógł połączyć się na seanse odbywające się w Krakowie, Wrocławiu, Warszawie czy Toruniu. Mi też udało się odwiedzić parę przeglądów i festiwali, a teraz chciałbym podzielić się perełkami, jakie tam wyłapałem. Podaję tu nie tylko nazwę wydarzenia i opis dzieła zaciągnięty ze stron festiwali, ale także krótkie uzasadnienie. Mam nadzieję, że przynajmniej część z tych filmów trafi za rok do kina.
Nowe Horyzonty
Zmierzch Théo Court
Czy można zrobić wielkie dzieło, ukazując jedynie proste czynności takie jak zalewanie herbaty, czyszczenie sztućców i mycie się? Można, jeśli jest się Théo Courtem. Zjawiskowy film
Starzejący się służący w wielkim zrujnowanym domu opiekuje się swoim ekscentrycznym pracodawcą. Jednak jego dni w posiadłości są policzone, remont domu zwiastuje odejście pewnej epoki. Zamglony, przygaszony, spowolniony – wyjątkowy wizualnie debiut Théo Courta (Biało na białym) jest jak wyblakła martwa natura albo stara fotografia, w której tli się niepokój. W głównej roli wystąpił tu naturszczyk, poruszający pełną autentyzmu kreacją Rafael Vázquez, człowiek niepotrzebny, skazany na zniknięcie, jakby jego istnienie wrosło tak dotkliwie w stare mury, że bez nich już go nie ma. W skąpanych w półmroku kadrach bohater powtarza wyuczone, przeszłe gesty, starając się powstrzymać bieg czasu. Kiedy opuści dom w nadziei na pracę w innym miejscu, zostanie odrzucony. Film został zainspirowany prawdziwą historią lojalności, zrealizowany jako hołd dla służących w starych posiadłościach mężczyzn, którzy by wyrazić swoje cierpienie, nie mają słów. Vermeer, Rembrandt, Goya… podczas kręcenia filmu trzymaliśmy się koncepcji „claro oscuro” – mówił reżyser. W ten sposób najlepiej ujawnia się tajemnica relacji cienia i przestrzeni.
Luty Kamen Kalev
Zainteresowanie widza filmem, który z założenia nie ma punktów zwrotnych, efektów specjalnych ani akcji nie jest łatwe. Kamen Kalev udowadnia jednak, że slow cinema ma się świetnie, a duża ilość dialogów może tylko przeszkadzać w procesie 'wchodzenia’ w wykreowaną rzeczywistość
Prezentowany w ramach Cannes Label ekscentryczny film Kaleva przygląda się głównemu bohaterowi w trzech fazach jego życia: gdy ma on osiem, 18 i 82 lata. Dziecko rolników zanurzone w bezpiecznym świecie wspólnoty i jej rytuałów staje się młodzieńcem wysłanym na służbę wojskową na wyspie, pośród obcych ludzi. W trzeciej części mężczyzna jest już starcem, wystawionym na lodowaty lutowy wiatr, doświadczającym straty i samotności. Wychodząc od pojedynczego losu (inspirowanego postacią dziadka reżysera), bułgarski filmowiec szkicuje zamaszystym, ekspresyjnym charakterem pisma portret chłopskiego pokolenia oderwanego od swoich korzeni. Jednak Luty to także Tarrowska z ducha opowieść o monotonii egzystencji, będącej niczym innym jak tylko wydeptywaniem sobie grobu. Prawie pozbawiony dialogów, które zastępuje nie-ludzka mowa natury, minimalistyczny, a zarazem intensywny film jest również balladą o uporczywym trwaniu: wbrew czasom, postępowi i osiągnięciom. Nie mamy na tym padole niczego do ugrania, kręcimy się tylko w kółko i żyjąc, tracimy życie. W ujęciu Kaleva jest to zaskakująco uwalniająca perspektywa.
Vitalina Varela Pedro Costa
Takie filmy właściwie już się nie zdarzają. Czystość obrazu w każdym ujęciu godna najlepszych malarzy. To prawdziwa elegia o utracie, skarga o zaprzepaszczonej szansie i zawiedzionych nadziejach. Nie tylko film roku, ale jeden z faworytów do filmu dekady
Pedro Costa poświęca swój nowy, uhonorowany wieloma nagrodami film Vitalinie Vareli, kobiecie, którą poznał podczas kręcenia Konia Forsy (2014) i która wpłynęła na jego życiowe i artystyczne wybory. Reżyser relacjonuje jej historię, a może jedynie daje kinematograficzną ramę nurtowi kobiecej opowieści. Vitalina, mimo że przyleciała do Portugalii z rodzinnych Wysp Zielonego Przylądka, spóźniła się na pogrzeb męża. Teraz postanawia zająć jego dom na obrzeżach Lizbony. Dlaczego tu została? Zdradzona i opuszczona, bierze w posiadanie to, co zawsze powinno do niej należeć – wspólne życie z umarłym. W wypełnionej żałobnikami, rozsypującej się, mrocznej kryjówce mieszka żal o to, że choć ona po kobiecemu czekała, on po męsku nie potrafił czekać. Amerykański krytyk Jonathan Rosenbaum pisał o wzniosłym ołtarzu, jaki Pedro Costa wybudował swojej bohaterce – tak pięknie oświetlonej, tak oszałamiającej, pozwalającej na to, by rozkoszować się jej cichą obecnością. Na jednym z jej ramion przysiadł anioł – szalony ksiądz pokutnik (Ventura), błąkający się wśród malowniczych ruin, na drugim zaś szatan kusiciel – mężczyzna, który rozjaśnia niebo nad jej głową, zrzucając z przeciekającego dachu deski i kamienie, zapowiedź ceny, jaką być może przyjdzie jej zapłacić. Oto kościół, oto msza.
Czerwony księżyc Lois Patiño
Uwielbiam filmy z ludźmi przebranymi w prześcieradła. A jak jeszcze są oni odpowiednio rozstawieni, w tle słychać rytmiczną muzykę, a przedstawiona historia ma swoją głębię, pozostaje tylko wpaść w trans. Ujrzałem w tym filmie trochę magii
W miasteczku na wybrzeżu Galicji życie zamarło. Jedynie światło księżyca migocze na falach zatoki, w wodzie pływają wodorosty, a samotne zwierzęta, których już nikt nie dogląda, przechadzają się po ciemnych ulicach. Mieszkańcy zastygli w różnych pozach jak w katatonii. Stoją w domach, ogródkach, na ulicach, w porcie i przy dziwnej skale, o którą rozbiła się łódka Rubio. Kiedy tonie marynarz, w odmętach budzi się morska bestia i rzuca na wioskę klątwę. Tak przynajmniej głosi miejscowa legenda. Oglądamy ją w formie rysunków na brzegach starej mapy. Film hiszpańskiego artysty Loisa Patiño jest wariacją na temat historii, którą znamy ze Śpiącej królewny. Świat zasnął, czas ludzi się zatrzymał, jedynie przyroda żyje swoim rytmem. Choć wszystko wygląda w miarę współcześnie, miasteczko śpi już tysiąc lat. Czerwony księżyc jest ludową baśnią, a zarazem filmem etnograficznym: portretem rybackiej osady mającej najlepsze czasy już za sobą. Jest też awangardowym horrorem, mrożącym krew w żyłach jak historie szeptane przez galicyjskich marynarzy o niebezpiecznych skałach, ciałach topielców, czarcim zielu i czerwonym jak krew księżycu.
Opowieści z kasztanowego lasu Gregor Božič
Tego filmu nie mogło zabraknąć w zestawieniu. Uwielbiam reżysera za stworzenie baśni, która aż kipi od nostalgii i piękna. Jest tu sporo symboliki oraz umiłowania dla historii i starszego pokolenia. Brawo
Jesteśmy w regionie leżącym na pograniczu włosko-jugosłowiańskim. Druga wojna światowa dopiero niedawno się zakończyła, pozostawiając po sobie głód, biedę i brak perspektyw. Opadająca między krajami żelazna kurtyna skłania bardziej energicznych mieszkańców do ucieczki. W okolicy jednak wciąż jeszcze szumią kasztanowe lasy, słychać śpiew ptaków i szmer strumyków, czasem przejedzie kołatający się wóz. Bo ktoś tu mimo wszystko pozostał – chociażby sędziwy stolarz Mario, wspominający życie, w którym stracił wiele szans, by okazać miłość swoim bliskim. Albo opuszczona przez męża młoda Marta. Oboje opowiadają sobie nawzajem historie, będące jednocześnie kroniką tej magicznej, acz nieprzystępnej krainy. Debiut Słoweńca Gregora Božiča, pięknie sfilmowany na taśmie 35 mm, jest pełną wizualnej poezji i melancholii elegią dla umierającej kultury, którą reżyser swoim filmem stara się w jakiś sposób ocalić.
To nie pogrzeb, to zmartwychwstanie Lemohang Jeremiah Mosese
Wybieram ten obraz, ponieważ przedstawił mi Lesotho jako miejsce, gdzie też kręci się filmy. Dostrzegam w nim także idealny przykład tego, co może dać Europejczykowi kino afrykańskie: niezwykłe połączenie ludzkiego dobra w obliczu niezrozumiałej krzywdy oraz specyficzny folklor
Jury festiwalu Sundance nie tylko przyznało filmowi Mosese nagrodę specjalną, ale także uznało go za wizjonerski. Doceniło tym samym awangardowy sposób, w jaki reżyser reinterpretuje i odświeża opowieść o konflikcie tradycji i postępu. To nie pogrzeb…, choć skupia się na walce o ziemię, przenosi nas w sferę magii, rytuału, snu. Bitwa o tamę, która ma zalać maleńką wieś w Lesotho, jest bowiem w gruncie rzeczy batalią o tradycję, duchy i pamięć. Jej przywódczynią staje się wdowa Mantoa, która nie doczekawszy powrotu syna (zginął w wypadku w kopalni w RPA), pragnie już tylko umrzeć, by znaleźć się obok bliskich. Pogrążona w żałobie, odwrócona od życia, planuje własny pochówek. Plany 80-latki krzyżuje decyzja władz o budowie tamy, która ma zniszczyć i wieś, i cmentarz. Mantoa nie godzi się na śmierć tego miejsca i to ona pierwsza stawia tamę – chciwości, deptaniu zwyczajów, destrukcji małej społeczności. Jej walkę relacjonuje narrator, grając na instrumencie zwanym lesiba. Opowiada historię buntowniczki tak, jak opowiada się mit: co rusz zmartwychwstający w heroicznych czynach zwykłych ludzi.
Tofifest
Zło nie istnieje Mohammad Rasoulof
Przyznam się szczerze, że rzadko filmy wbijają mnie w fotel i odbierają mowę. Rasoulofowi się udało już w pierwszej noweli. I chociaż pozostałe były nieco słabsze, całość wyszła rewelacyjnie
W każdym państwie, gdzie najcięższe występki prawo sankcjonuje karą śmierci, potrzebni są ludzie, którzy ten wyrok wykonają. To właśnie im, mierzącym się z trudnymi do wyobrażenia dylematami, swój nowy film poświęcił ceniony irański reżyser Mohammad Rasoulof. Zło nie istnieje ma strukturę nowelową i składa się z czterech opowieści. Bohaterów każdej z nich łączy tajemnica oraz dramatyczna decyzja, którą muszą podjąć. Wpłynie ona nie tylko na dalsze życie protagonistów, ale również mocno odbije się na otaczających ich ludziach…
Pięć Smaków
Wioska Ohong Lim Lung-yin
To jeden z ostatnich filmów jaki widziałem na Festiwalu Pięć Smaków i prawdę mówiąc jeden z dwóch, które zostaną ze mną na długo. Cenię reżysera za stworzenie dzieła, które mogę nazwać spuścizną Tarkowskiego, a także za ukazanie melancholii odchodzącego świata
30-letni Sheng wraca do rodzinnej wioski położonej na południowym wybrzeżu Tajwanu po siedmiu latach spędzonych w Tajpej. Próbuje za wszelką cenę utrzymać reputację człowieka sukcesu i nie stracić twarzy, zwłaszcza przed swoim surowym ojcem — prostym hodowcą ostryg, który nie ukrywa wyrzutów względem syna za długoletnią nieobecność. Szybko okazuje się, że Sheng nie przyjechał do wioski w odwiedziny, a życie w stolicy przyniosło mu tylko rozczarowanie. Jego przyjaciel z dzieciństwa, Kun, jest nadal oczarowany wielkomiejskim mitem łatwej pracy i szybkiego zysku. Proponuje Shengowi założenie wspólnego biznesu opartego na modnej obecnie na Tajwanie ekoturystyce. Dwaj bohaterowie kupują tratwę i próbują przyciągnąć zwiedzających na wycieczkę po morzu i okolicznych wydmach. Początki są trudne, na dodatek problemy finansowe i rodzinne Shenga się nawarstwiają. Ogarnięci męską dumą bohaterowie idą do przodu, stopniowo zdając sobie sprawę, że trafili w ślepą uliczkę.
Mistrzowie Kina Hiszpańskiego
Ninette F. Fernán Gómez
Podczas przeglądu Mistrzów Kina Hiszpańskiego wyświetlano lepsze filmy, ale te znałem już wcześniej. Ninette okazało się odkryciem, czymś co mogę porównać ze słynnym Pół żartem, pół serio. Gwarantuje dużo dobrego, niewymuszonego humoru i ciepło, które koi serce
Andrés – kawaler z głębokiego południa Hiszpanii odziedziczył właśnie w spadku dobrze prosperującą księgarnię w Murcji. Zanim jednak rozpocznie pracę, postanawia wyjechać na kilka dni do Paryża. W jego wyobrażeniu stolica Francji jest idealnym miejscem na igraszki miłosne, a Francuzki są o wiele bardziej wyzwolone od Hiszpanek. Kapitalna, pełna wyrazistych postaci i czarnego humoru komedia. Film wyróżnia jednak przede wszystkim żywiołowa gra aktorska i dialogi, przez które przemawia hiszpański król absurdu dramaturg Miguel Mihura – na jego sztuce opiera się scenariusz. Ostatnia kwestia tytułowej Ninette pozostaje aktualna do dziś.
Afrykamera
Zima wszyta w skórę Jahmil X.T. Qubeka
W tym filmie jest wszystko. Komedia, western, kino nieme, dramat, sceny brutalności, polityka. A to wszystko doskonale skomponowane i okraszone najlepszą ścieżką dźwiękową, jaką słyszałem od lat. Tarantino i jego best of soundtrack się chowa
Czerwiec 1952 r. Film opowiada historię czarnego buntownika i rebelianta Johna Kepe, zwanego Samsonem, który nie godzi się na niegodziwości wyrządzane rdzennej społeczności regionu Karru w RPA przez nacjonalistę – generała Botha. Przez lata ścigany przez białych farmerów za kradzieże bydła, wymykał się im niczym mityczny Samson, nawet wtedy, gdy próbowano pogrzebać go w grocie w górach, w której schronił się jak Noe na swej Arce. Film Jahmila Qubeki został nakręcony w konwencji westernu z wykorzystaniem opowieści o Robin Hoodzie i elementów realizmu magicznego. Całość wypełnia znakomita muzyka i świetne zdjęcia, które powodują, że oparty na prawdziwej historii “Sew the Winter to my Skin” ogląda się wyjątkowo dobrze.
Transatlantyk
Aviva Boaz Yakin
Co to w ogóle było? Melodramat? Performance? Musical? Teatr? Pewnie wszystko po trochu. I trzeba przyznać, że mimo formalnej zagadki, wyszło to pysznie. Kilka scen wprowadziło mnie w stan prawdziwej hipnozy
Melodramat 2.0 czyli przewrotna i liryczna jednocześnie dekonstrukcja historii starej jak świat. Paryżanka Aviva i nowojorczyk Eden – para, która nawiązała znajomość korespondencyjnie – spotyka się i przechodzi kolejne etapy romantycznej relacji. Autorzy, portretując miłosne zmagania bohaterów, zadają jednocześnie uniwersalne pytania o to, jak związek wpływa na relacje człowieka z samym sobą, na jego tożsamość i role, które przyjmuje.
Twórcy łączą w tym epickim dziele elementy filmu o tańcu, musicalu, teatru, performansu i wideo-artu; wykorzystują wielkie modernistyczne narracje o sztuce i miłości, aby chwilę później napsocić postmodernistycznie: zburzyć czwartą ścianę, zakwestionować realność świata przedstawionego, zwrócić uwagę na gatunkowe schematy. Odświeżają formułę melodramatu nowatorskimi zabiegami formalnymi, takimi jak pomysłowo przedstawiona dwoistość osobowości bohaterów, przywodząca na myśl jungowską teorię animusa i animy. Choć wielu scenom towarzyszy komentarz z offu, dzięki obsadzie złożonej z zawodowych tancerzy i widowiskowej choreografii głównym nośnikiem znaczeń jest tu ciało w ruchu: wymowne, dotykane z czułością, piękne aż zapiera dech.
Festiwal Filmu Niemego
Shiraz Franz Osten
Jeśli chcielibyście przypomnieć sobie jak wygląda kino nieme, albo na przykład obejrzeć wartościowy film nakręcony w Indiach, którego przy okazji nie zrobił Satyajit Ray, lepszego kandydata nie znajdziecie. To czołówka kina lat dwudziestych, jaką miałem okazję poznać. A widziałem naprawdę sporo
Porywająca historia inspirowana słynnym pomnikiem ponadczasowej miłości: indyjskim Taj Mahalem. Film opowiada na nowo historię Mumtaz Mahal, siedemnastowiecznej cesarzowej, której śmierć tak zdruzgotała cesarza, że zlecił budowę słynnego, śnieżnobiałego pomnika w Agrze.
Przyszła cesarzowa, jako mała dziewczynka zostaje uratowana z rąk bandytów przez rodzinę prostych rzemieślników. Nieświadomi arystokratycznego pochodzenia dziecka, nadają jej nowe imię Selima i wychowują jako młodszą siostrę swojego syna, Shiraza. Dorastając, chłopak (Himansu Rai) szaleńczo zakochuje w swojej towarzyszce dziecięcych zabaw (Enakshi Rama Rau). Gdy ta zostaje porwana i sprzedana do haremu cesarza Shah Jehan (Charu Roy), Shiraz ryzykuje życiem, by ponownie ją zobaczyć.
Shiraz to olśniewająca i imponująca rozmachem superprodukcja, w której realizacji wzięły udział tysiące statystów oraz niekończące się korowody koni, wielbłądów i słoni. Wspaniałe, autentyczne plenery, sprawiają, że widz wręcz dosłownie przenosi się do Indii z XVII wieku. Wszystko to za sprawą bogatych maharadżów, którzy zezwolili ekipie filmowej na realizację zdjęć w swoich rezydencjach oraz na wykorzystanie autentycznych zabytkowych kostiumów i bezcennej biżuterii. Choć film w całości był zrealizowany w Indiach, a jego główną siłą napędową był producent i odtwórca głównej roli Himansu Rai, reżyserią filmu zajął się Niemiec Franz Osten, który zrealizował jeszcze dwa filmy o pokrewnej tematyce: Światło Azji (1925) oraz Gra w kości (1929).
Kino na granicy
Słodki czas Kaimagdory Leopold Lahola
Czegoś takiego się nie spodziewałem. Oto historia człowieka, którego życie skorelowane jest z porami roku. Wiosną jest dzieckiem, latem podrywa urocze panienki, a zimą zachowuje się jak staruszek. Brzmi trywialnie? Nic podobnego. To dzieło pełne poezji, spokoju i nostalgii. Niezasłużenie zapomniane
Utrzymany w poetyckiej tonacji Sladký čas Kalimagdory jest jedynym wyreżyserowanym w kraju dziełem dramaturga, prozaika i scenarzysty Leopolda Laholi. Inspiracją dla reżysera była powieść Jana Weissa Spáč ve zvěrokruhu, opublikowana w 1937 roku. Balansująca na granicy rzeczywistości i fantazji opowieść skupia się na dziwnym mężczyźnie, którego życie upływa zgodnie z rytmem pór roku. Wiosną jest rozbrykanym dzieckiem, a latem dojrzewającym, ogarniętym namiętnościami młodzieńcem. Jesienią powoli traci wigor, by zimę przeżyć jako starzec w zrujnowanym szałasie na odludziu. I właśnie w ostatniej części zjawia się epizodyczna postać grana przez piękną Magdę Vašáryovą.
Dwa brzegi
Todo Modo Elio Petri
Kolejny przykład dzieła, w którym reżyser nie boi się przekraczać ram gatunkowych. Musiał się tu znaleźć za ciekawe połączenie satyry politycznej w formie czarnej groteski doprawionej surrealizmem
Oryginalny, prawdziwie wielki włoski film z wielkimi aktorami – Marcello Mastroianim i Gianem Maria Volonte. „Todo modo” jest pojęciem z prac Ignacego Loyoli, a sam film to adaptacja powieści sycylijskiego pisarza Leonardo Sciasci. Grono decydentów z najwyższych kręgów władzy, duchowieństwo i biznesmeni spotyka się w pustelni-pensjonacie na rekolekcjach prowadzonych przez katolickich księży. Petri wnikliwie przygląda się mechanizmom władzy, powiązaniem polityki z kościołem i mafią, przeplata wątki senscyjne z filozoficznymi, podając całość w ironicznym klimacie.
OFF Camera
A thief’s doughter Belén Funes
To bodaj najbardziej 'normalny’ film w tym gronie. Dramat, jakich kręci się wiele. A jednak ma w sobie jakąś subtelną siłę, energię bohaterki, wokół której kręci się poruszająca akcja. Do indywidualnego przeżycia
Oparty na historii z jej pierwszego krótkiego filmu fabularny debiut Belén Funes zaskakuje dojrzałością i świetnie poprowadzoną dramaturgią ukazywanych na ekranie wydarzeń. Główna bohaterka Sara (doskonała, nagrodzona za tę rolę na festiwalu w San Sebastian Greta Fernández) ma dwadzieścia dwa lata, nie słyszy na jedno ucho i niedawno została matką. Równocześnie opiekuje się swoim młodszym o ponad dekadę bratem, który przebywa w ośrodku wychowawczym. Młoda kobieta nie rezygnuje jednak z marzeń o rodzinie, tym bardziej że do Barcelony wraca ojciec jej dziecka. Niespodziewanie, po dłuższym czasie nieobecności, w jej życiu znów pojawia się dawno niewidziany ojciec Manuel, który został właśnie wypuszczony z więzienia. Sara dobrze wie, że to może oznaczać jedynie kłopoty. Dlatego decyduje się odseparować od niebezpiecznego mężczyzny zarówno samą siebie, jak i wpatrzonego w niego, mimo wszystko, brata. Funes nie tylko ostro rozprawia się z wciąż obecnymi w hiszpańskim społeczeństwie patriarchalnymi normami, ale tworzy jedną z bardziej fascynujących i silniejszych postaci kobiecych w najnowszym kinie iberyjskim. Reżyserka wciąga widzów w toksyczną relację między Sarą a Manuelem, utrzymując ich do końca w stanie pełnego emocjonalnego zaangażowania i napięcia.
American Film Festival
David Byrne: American Utopia Spike Lee
Jeśli ktoś z Was powiedziałby mi rok temu, że uznam zapis koncertu Davida Byrne’a z Talking Heads za jeden z najlepszych filmów roku, kazałbym mu popukać się w czoło. No i wyszedłbym na idiotę, bo to co Spike Lee zrobił w tym dziele, zasługuje na najwyższe uznanie
Spike Lee reżyserujący Davida Byrne’a z Talking Heads? Jeśli myśleliście, że rok 2020 nie może was już niczym zaskoczyć, byliście w błędzie. David Byrne: American Utopia to prawdopodobnie jeden z najbardziej amerykańskich i najbardziej oryginalnych filmów, jakie zobaczycie w tym roku, Wbrew pozorom nie jest to tytuł wyłącznie dla fanów zespołu, jego lidera czy nawet musicali z Broadwayu. To aktualny komentarz do sytuacji politycznej w Stanach Zjednoczonych i autorski rodzaj TED talku przerywany piosenkami i układami choreograficznymi. Z ekranu sączą się leniwie cytaty z Jamesa Baldwina i Janelle Monáe, wspominane są ofiary prześladowań rasistowskich: Emmett Till, George Floyd, Breonna Taylor czy Ahmaud Arbery. Najbardziej niezwykłe jest jednak to, z jaką powściągliwością i szacunkiem Spike Lee podchodzi do scenografii i wizji Byrne’a. Dominuje szarość i asceza, a każdy przebłysk koloru (choćby na powiekach performerów) okazuje się politycznym manifestem. Jak napisał „Vanity Fair”: American Utopia Spike’a Lee pokazuje Davida Byrne’a w szczytowej, elektryzującej formie!
Sputnik
Nos lub spisek odmieńców Andriej Chrżanowski
W moim zestawieniu nie mogło zabraknąć animacji. Spośród kilkunastu obejrzanych, wybieram Nos lub spisek odmieńców, czyli film najbardziej eksperymentalny, w którym mnogość odwołań może przytłoczyć nawet najbardziej wytrawnego widza. Z drugiej strony gwarantuje to niekończącą się zabawę w prawidłowe ułożenie klocków i znaczeń. A ja takie gry bardzo lubię, szczególnie jeśli są one podporządkowane wyższemu celowi natury społeczno-politycznej
Film oparty jest na dwóch największych kreacjach rosyjskiego geniuszu: powieści Nikołaja Gogola „Nos” i operze „Nos”, stworzonej w 1930 roku przez kompozytora Dmitrija Szostakowicza. Film poświęcony jest pionierom, innowatorom w sztuce. Ludziom, którzy wyprzedzali swoje czasy. I, co najważniejsze, mieli odwagę, aby płynąć pod prąd – kosztem własnego dobrobytu, a często życia. Głównymi bohaterami filmu są pisarze Nikołaj Gogol i Michaił Bułhakow, reżyser Wsiewołod Meyerhold i kompozytor Dmitrij Szostakowicz.
CHCESZ WIĘCEJ CIEKAWYCH RANKINGÓW? POLUB TĘ STRONĘ: