Recenzja serialu „Paranormal” Netflixa
Jedną z zalet Netfliksa jako platformy jest jego powszechność. Jeszcze dziesięć lat temu trudno było sobie wyobrazić sytuację, żeby amerykański widz mógł sobie oglądać w zaciszu domu głośną polską produkcję i żeby ta produkcja biła w Stanach rekordy popularności. Inna sprawa, że nie ma się specjalnie czym chwalić, jeśli weźmiemy pod uwagę że mowa o 365 dniach. Niemniej platforma stwarza szansę do szerszego zaistnienia seriali czy filmów z krajów zdecydowanie mniej popularnych filmowo, czy wręcz egzotycznych z perspektywy powiedzmy widza polskiego. I tak w minionym tygodniu na Netfliksie zadebiutował serial z pogranicza fantasy, kryminału i horroru rodem z… Egiptu. Paranormal, bo o tej produkcji mowa, to w ogóle dość spora gatunkowa mieszanka, bo należy dodać do tego jeszcze sporą dawkę specyficznego i często czarnego humoru i absurdu.
Bohaterem serialu jest sceptyczny hematolog Refaat. Kiedy był małym chłopcem, przeżył coś, co wymknęło się jego racjonalnemu rozumowaniu. Od tej pory stworzył sobie w głowie blokadę, czyniąc się człowiekiem nauki i rezczywistości. Dlatego nie wierzy w legendy, historie o nawiedzonych domach, klątwy mumii i tym podobne niestworzone rzeczy. Prawdę powiedziawszy, to nie wierzy nawet za bardzo w miłość. To człowiek do bólu praktyczny, oschły, wycofany, samotny, patrzący na ludzi raczej z pogardą. Jednocześnie Refaat to straszliwy pechowiec. Na wzór słynnych Praw Murphy’ego układa sobie Prawa Refaata. Wkrótce ma się ożenić z zapatrzoną w niego prostą dziewczyną, co wcale mu się nie uśmiecha. Tymczasem do Egiptu przyjeżdża jego dawna sympatia ze Szkocji, Maggie.
Paranormal to przede wszystkim serial, w którym bardzo dużo dzieje się, jeśli chodzi o wątki nadprzyrodzone. Zgodnie z tytułem zresztą. W rezultacie trudno więc uwierzyć w ogóle w sceptycyzm Refaata, kiedy na każdym kroku jest świadkiem dziwnych rzeczy. Dość powiedzieć że już na samym początku produkcji mamy do czynienia z nawiedzonym domem, duchem-prześladowcą, klątwą faraona i legendarnymi roślinami mogącymi działać cuda. Słowem – świat przedstawiony aż roi się od niezwykłości, a nasz poczciwy Refaat z właściwą sobie miną gbura upiera się, że nic się nie dzieje. Co jest nawet zabawne. I twórcy doskonale zdają sobie z tego sprawę, naginają więc świadomie scneariusz niekiedy wręcz do absurdalnych momentów, aby ogrywać sobie charakter bohatera. Brzmi to, owszem, głupio, ale przyznam że na ekranie sprawdza się całkiem sympatycznie.
Paranormal przypomina nieco taką dziwną mieszankę seriali amerykańskich, jak Nie z tego świata. Jest to ciągła, 6-odcinkowa opowieść, ale każdy z epizodów skupia się na jakimś innym wątku, bohaterowie więc raz za razem pakują się w kolejne kłopoty z czymś nadprzyrodzonym w tle. Szybko da się te postaci polubić, szczególnie kiedy między nimi zgrzyta. Najważniejsze że twórcy produkcji są świadomi licznych scenariuszowych głupotek, dlatego opowiadają tę historię lekko i bez zadęcia. I tak też się to ogląda – jest krótko, jest ciekawie, miejscami nawet zabawnie, nad wszystkim unosi się duch przygody. W sam raz na weekendzik.
Paranormal. Reżyseria: Amr Salama; scenariusz: Amr Salama; obsada: Ahmed Amin, Razane Jammal; muzyka: Khaled Al Kammar; zdjęcia: Ahmed Beshary; gatunek: serial, horror, kryminał; kraj: Egipt; rok produkcji: 2020
Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.