recenzja serialserial

„Życie z samym sobą” – recenzja sympatycznego serialu Netflixa

Życie z samym sobą to jedna z ciekawszych ostatnio serialowych propozycji Netflixa. Dzieło Timothy’ego Greenberga to krótka, bo zaledwie 8-odcinkowa historia rozczarowanego życiem i pogrążonego w depresji Milesa, który poddaje się niezwykłej terapii. Podróż do spa ma odmienić jego życie i przywrócić energię. Coś jednak poszło nie tak i Miles budzi się w płytkim grobie wykopanym w lesie.




Każdy z odcinków trwa zaledwie 20 minut, ale to wystarczy twórcom, by w pełni wykorzystać potencjał opowieści. Duża w tym zasługa samego Paula Rudda, znanego z roli Ant-Mana w przebojach Marvela. Aktor idealnie pasuje do roli zmęczonego życiem mężczyzny w kryzysie, który nie potrafi czerpać radości z dnia codziennego i jest świadomy, że jego związek z żoną Kate zaczyna wisieć na włosku. Leniwy, zniechęcony, żyjący planami, których nie jest w stanie zrealizować. Jednocześnie to inteligentny i całkiem sprytny facet, co świetnie widać w sytuacjach, gdy zostaje podstawiony pod ścianą. Ale uwaga! Rudd gra tutaj dwie postaci. Dwie zupełnie różne, choć przecież tak podobne postaci!

Bo Życie z samym sobą nie jest jedynie prostą opowieścią egzystencjalną. Twórcy postanawiają dodać jej trochę szaleństwa. Okazuje się bowiem, że terapia, w której wziął udział Miles polegała na wykonaniu jego klona – zdrowego, silnego i pełnego zachwytu nad życiem. Pierwszy Miles zrozumie, że jego kopia przewyższa go niemal pod każdym względem, zacznie więc wykorzystywać możliwości klona, przy minimalnym wkładzie własnym. Nowy Miles chodzi do pracy, zabawia żonę i znajomych, podczas gdy zadowolony z siebie pierwowzór cieszy się lenistwem. Do czasu aż klon postanowi wziąć własne życie w swoje ręce.

Życie z samym sobą to świetny przykład słodko-gorzkiej produkcji, która bawi i śmieszy, a jednocześnie pozostawia pole do refleksji, także smutnej, nad własnym życiem. Wspomniany już Rudd jest fantastyczny, a sceny gdy przebywa na ekranie z samym sobą w innej wersji to prawdziwe perełki. Warto tu również pochwalić rolę Aisling Bea, czyli żony Milesa. Początkowo jest to postać zupełnie zepchnięta na dalszy plan, ale z każdym odcinkiem jej bohaterka jest rozwijana i ma coraz więcej do powiedzenia.

Bo jedną z zalet serialu jest intrygujący scenariusz, nieco eksperymentalny pod względem formalnym, ponieważ ukazuje wydarzenia z różnych perspektyw i niespodziewanie raczy nas długimi retrospekcjami. Dlatego tak dobrze pozwala nam zrozumieć bohaterów, ich motywacje, troski i pragnienia.

Gorąco polecam Wam serial Życie z samym sobą. Można go obejrzeć w jeden-dwa wieczory i gwarantuje że ta sympatyczna produkcja dostarczy wam sporo zabawy. Warto poznać ten serial szczególnie dla nietypowej, podwójnej roli Paula Rudda, który umiejętnie potrafi wprowadzić niechęć pomiędzy swymi dwiema kreacjami.

Życie z samym sobą; twórca: Timothy Greenberg; obsada: Paul Rudd, Aisling Bea; zdjęcia: Darren Lew; gatunek: komedia; rok produkcji: 2019; data premiery: 18 października 2019

 

CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH SERIALI? POLUB TĘ STRONĘ:

 

Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.

Krzysztof Strzelecki

Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.