hotKsiążkirecenzja książka

Triumf Endymiona – epickie zwieńczenie cyklu

Dobiegła końca nasza przygoda z artefaktowym wydaniem kultowego cyklu Dana Simmonsa Hyperion Cantos. Ostatnio nakładem Wydawnictwa Mag ukazała się ostatnia odsłona serii, a druga część dylogii EndymionTriumf Endymiona. Simmons, bez wątpienia jeden z najwybitniejszych współczesnych twórców literackiego science fiction zamyka tę niezwykle dojrzałą, bogatą w treść i epicką historię rozgrywającą się na przestrzeni setek lat w dalekiej przyszłości.

Już w Endymionie przenieśliśmy się znacznie do przodu względem pierwszych dwóch odsłon Hyperiona. Ze znanych nam bohaterów pozostał właściwie jedynie ksiądz Hoyt, obecnie papież, oraz Martin Silenus, podstarzały już szaleniec, który werbuje tytułowego Raula Endymiona i zleca mu niezwykłą misję – ma uratować dziewczynkę, która wyłoni się  z Grobowców Czasu – wyrwać ją z rąk nie tylko przerażającego Dzierzby ale też armii Paxu – postkatolickiej organizacji władającej światem.




Obecnie Raul, Enea i cyborg Bettik kontynuują swą podróż. Ponownie wydarzenia obserwujemy z kilku punktów widzenia – zarówno Raula, który nic nie rozumie ze swojej misji, jak i ojca De Soi, któremu Kościół zleca teraz dowodzenia nową krucjatą przeciw Innym. Raul i jego przyjaciele znajdują się na Starej Ziemi, która w tajemnicy przeniesiona została w inne rejony kosmosu. Tu Enea pobierała nauki od Wielkiego Architekta. Jednak po jego śmierci dziewczyna zleca Raulowi odnalezienie statku konsula, muszą się więc rozstać, co dla naszego mało rozgarniętego bohatera jest o tyle trudne, że coraz wyraźniej zdaje sobie sprawę ze swojej miłości do dziewczyny.

Niekiedy wydarzenia obserwujemy z punktu widzenia innych osób, czy to z perspektywy sztucznych inteligencji polujących na Eneę, czy wysokich rangą przedstawicieli Kościoła, którzy prowadzą własną grę. Do rewelacyjnych momentów należy chociażby ukazane ich oczyma konklawe i wybór nowego papieża.

Trudno pozbyć się wrażenia, że oceniając Triumf Endymiona osobno, jest to jednak proza odrobinę słabsza od poprzedniczek. Niektórym czytelnikom może na przykład nie spodobać się próba przewartościowania wydarzeń znanych z pierwszej dylogii, słowem okazuje się że nie wszystko potoczyło się tak, jak sądziliśmy, co Simmons tłumaczy nadinterpretacją Silenusa, który nie wiedział przecież wszystkiego. W rezultacie chociażby na Dzierzbę będziemy patrzeć inaczej niż dotychczas.

Dodawanie kolejnych wątków, bohaterów, sensów i wyjaśnień fabuły może nam trochę namieszać w głowie a do historii zaczyna wkradać się pewien chaos i przyznam – sam nie wiem do końca czy Simmons faktycznie wiedział jak to skończyć.

Z drugiej strony jednak Triumf Endymiona stoi przede wszystkim bohaterami. O ile w pierwszej dylogii oprócz znakomitych protagonistów mieliśmy również epicką wizję świata o tyle, jak pisałem już przy okazji recenzji Endymiona, mamy do czynienia z historią bardziej kameralną, co też można uzasadnić fabularnie – upadek Hegemonii sprawił, że poszczególne planety nie są ze sobą tak połączone jak dotychczas. Siłą rzeczy zawęża nam się więc miejsce akcji i skupiamy się na konkretnych bohaterach. Ci rozpisani są znakomicie.

Relacje między Raulem a Eneą są szalenie angażujące. Nasz bohater próbuje odkryć swoją wartość i własną tożsamość przez pryzmat dziewczyny, którą się opiekuje. To jego prawdziwa misja i od jej powodzenia zależy, czy sam odkryje prawdę o sobie. Tymczasem Enea, mimo młodego wieku, zdaje się opiekować bardziej nim niż on nią. To bolesne dla mężczyzny, który z natury chciałby mieć kontrolę nad rzeczywistością, a nie ma bladego pojęcia o niczym. Jednocześnie między nim a dziewczyną rodzi się coś więcej niż przyjaźń. Jakże chciałby w jej oczach być kimś ważnym. A przecież zapomina lub nie dostrzega, że naprawdę jest jej obrońcą i jest dla niej ważniejszy niż ktokolwiek inny. Świetnie to Simmons rozegrał, losy tych bohaterów obserwuje się z najwyższym zainteresowaniem, a przecież są tu jeszcze równie interesujące postaci jak ojciec De Soya.

Trudno już oceniać Triumf Endymiona jako samoistną książkę, bo ta – jak wspomniałem – nie byłaby tak dobra jak początek cyklu, ale jej wartość dostrzegalna jest właśnie przez pryzmat całej serii, która jawi się jako science-fiction ambitne, dojrzałe i nakreślone z epickim rozmachem, wypchane wątkami i bohaterami, pełne treści: religijnej, filozoficznej, socjologicznej, politycznej i tak dalej. To wielka historia, którą bezpiecznie można określić mianem arcydzieła gatunku. Triumf Endymiona stanowi jej godne zwieńczenie.

Triumf Endymiona
Autor: Dan Simmons
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Seria: Artefakty
Gatunek: Science-Fiction
Data premiery: sierpień 2018

 

 

 

za materiał do recenzji dziękujemy Wydawnictwu MAG

 

http://www.mag.com.pl/

 

CHCESZ WIĘCEJ CIEKAWYCH RECENZJI KSIĄŻEK? POLUB TĘ STRONĘ:

 


PRZECZYTAJ TAKŻE:


Damian Drabik Administrator

Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.

Damian Drabik

Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.