„Kler” – recenzja filmu
Zdaje się, że już dawno żaden polski film nie wywołał takich kontrowersji jak Kler Wojtka Smarzowskiego, czyli najnowsza produkcja twórcy Domu złego i Wołynia. Na długo przed premierą (ale po pokazach na festiwalu w Gdyni), niektóre środowiska zachęcały wręcz do bojkotu filmu. Tym razem bowiem bohaterami swojego dzieła uczynił reżyser księży, a że w kinie interesuje go jedynie brud, zepsucie i patologia, to i niektóre reakcje okazały się dramatyczne. Co też ostatecznie przełożyło się na świetną promocję Kleru i pękające w szwach kinowe sale.
Cenię sobie kino Smarzowskiego z uwagi na jego ironiczny, przerysowany charakter, w krzywym zwierciadle ukazujący i piętnujący narodowe przywary. Oberwało się już nam za wesela, patologię w policji, przewinienia historyczne a nade wszystko za alkoholizm, który zresztą jest bodaj grzechem numer jeden w ujęciu twórcy Drogówki. Ale już kilka lat temu, przy okazji recenzji Pod mocnym aniołem, zauważałem że powoli filmy Smarzowskiego zaczynają robić się nużące, monotematyczne, tendencyjne i wyprane z pozytywów. Właściwie reżyser kręci w kółko jeden film, zmieniając jedynie tematykę, pozostaje natomiast w tej samej stylistce, wykorzystując te same motywy i aktorskie twarze. Zarzuty ideologiczne, jakoby specjalnie Smarzowski nakręcił paszkwil na Kościół, aby zaatakować instytucję, są przesadzone. On po prostu robi takie kino. Owszem, ukazuje Kościół w najgorszym świetle, ale tak samo jak wcześniej czynił to np. z policją. Słowem, interesuje go jedynie wsadzenie kija w mrowisko. To trochę jak z internetowym trollem, który opublikuje jakąś skrajną tezę i wyłączy komputer.
Równie przesadzone są reakcje z drugiej strony światopoglądowej, jakoby Smarzowski nakręcił film mądry, potrzebny, służący Kościołowi do oczyszczenia. Bądźmy poważni – reżyser otwarty antyklerykał i scenarzysta-protestant. Tak zależy im na oczyszczeniu Kościoła, jak producentom w Hollywood na robieniu ambitnego kina. Kasa, moi drodzy! I wspomniany kij w mrowisku. A że temat nośny i wystarczająco kontrowersyjny już bez tego filmu, to i box office’owe rekordy w polskim kinie niemal pewne. Osobiście więc nie przypisywałbym mu zbyt dużej roli ani w jedną, ani w drugą stronę. Ot, kolejny „brudny” film Smarzowskiego, tym razem dotykający tytułowego polskiego kleru.
Galerię znanych „smarzowskich” twarzy otwierają Więckiewicz, Jakubik i Braciak wcielający się tutaj w trzech księży, z których każdy ma swoje za paznokciami. Trybus wikła się w romans z młodą kościelną, Kukuła zostaje oskarżony o pedofilię a Lisowski to ambitna gruba ryba – marzy o pracy w Watykanie i żeby to osiągnąć nie cofnie się przed niczym. Łączy ich zamiłowanie do alkoholu i pazerność. Mylne są zarzuty, że Smarzowski ukazuje jedynie złych księży – są tu też dobrzy pasterze, którzy wprawdzie mają swoje słabości, ale w oczach widzów pozostaną „tymi dobrymi”, jak inaczej mielibyśmy im kibicować? Zresztą, jeśli chodzi o przywary, to reżyser piętnuje je nie tylko u księży, ale – jak w innych filmach – u wszystkich dookoła, tu np. wskazując na pazerność pracowników budowlanych, zepsucie uczestników przetargów czy głupotę policji. Ale to nadal film jednostronny, w którym jeśli chodzi o Kościół nie ma mowy o żadnych, choćby najdrobniejszych pozytywach. Bo nawet jeśli trafi się dobry ksiądz, to jest on postacią tragiczną, dla której najlepiej byłoby jak najszybciej eksmitować się z tej machinerii zła materializującej się w postaci granego przez Janusza Gajosa biskupa Mordowicza. W tym sensie jest to kino tendencyjne i mało uczciwe.
Tę uczciwość zachował Smarzowski bodaj jedynie w Wołyniu, gdzie sam sobie narzucił pewne ograniczenia i dołożył starań, by nie pozwolić sobie na przerysowania, z których słynie. Tym samym jego poprzedni film stał się również tym najlepszym i faktycznie „ważnym”. Ale Smarzowski jakiego znamy nie bawi się w uczciwość, interesują go stereotypy, uwypuklenie i piętnowanie. Tu więc krytykuje kler za zachłanność, nadmierne bogacenie się i pedofilię.
Jedną z takich tragicznych postaci, o których wspomniałem wcześniej, jest Kukuła, sam w dzieciństwie molestowany przez księdza a teraz – będąc duchownym – oskarżony o pedofilię. To jego losy w trakcie seansu najmocniej oddziałują na widza, bo to skomplikowana, niejednoznaczna postać, naznaczona piętnem przeszłości. Warto tu pochwalić znakomitą i przejmującą rolę Arka Jakubika, który oddaje cały dramat swojego bohatera. Staje oko w oko ze swoim prześladowcą ale nie szuka zemsty, nie chce też uciekać z parafii, w której został już skreślony przez lokalną społeczność, a jedno niesłuszne posądzenie sprowadziło na niego widmo linczu. Pozostali grają tu bez aktorskich popisów, no może poza debiutującym u Smarzowskiego Januszem Gajosem, który bawi się swoją postacią, stawiając na karykaturę. Inni powtarzają raczej swoje role z poprzednich filmów.
Na marginesie – wprawne oko widzów może wypatrzeć tu autotematyczne nawiązania do innych filmów Smarzowskiego: w jednej ze scen bohater Jakubika nosi koszulkę z napisem „DROGÓWKA”, w innej arcybiskup ogląda na laptopie Pod mocnym aniołem, gdzieś w tle majaczy nam też Bartek Topa, znany z występów w poprzednich produkcjach reżysera. Jest tu też dużo znakomitych dialogów, dzięki czemu tak dobrze się niektóre sceny ogląda.
Ale te miejscami zabawne, miejscami mocne scenki, które będą niebawem królować na Youtube, nie składają się wcale na zbyt angażujące kino. Podobnie rzecz się miała w przypadku Drogówki czy ekranizacji prozy Pilcha. Tam też mieliśmy do czynienia po prostu z „gagami”, posklejanymi w chaotycznym montażu wątkami, które dopiero w drugich połowach wspomnianych filmów zaczynały nabierać klarowności. I tak jest tutaj, głównie za sprawą wątku Kukuły, który faktycznie trzyma w napięciu i wciąga, bo jednak losy Trybusa i Lisowskiego pisane były na kolanie.
Miejscami Smarzowski jest zbyt dosłowny, jakby w ogóle nie wierzył w inteligencję widza. Homoseksualni księża zachowują się u niego jak dzieci, nie przepuszczą żadnej okazji, żeby wymownie się do siebie nie uśmiechnąć, czy nie pogładzić po dłoni. A jakbyście jeszcze, drodzy widzowie, nie zauważyli że wśród kleru są homoseksualiści, to bohaterowie stereotypowo dadzą sobie w twarz za zdradę. Słowo „subtelność” jest więc Smarzowskiemu obce, szczególnie w wymuszonym finale uwikłanym w tanią symbolikę.
Największą wadą Kleru pozostaje fakt, że to właściwie powtórka z rozrywki. Smarzowski nie zrobił nic, aby zaprezentować w swoim wykonaniu cokolwiek nowego, w jakikolwiek sposób zaskoczyć widza. To odgrzany kotlet, choć nadal pełnokrwisty i nieźle smakujący. Na sezonowych widzach, interesujących się filmem przede wszystkim ze względu na temat, może zrobić wrażenie. Jedni pochwalą, że ktoś pokazał prawdę o klerze (choć wcale nie pokazał), inni skrytykują że zaprezentował kleru wykrzywiony obraz (miał do tego prawo, jeżeli cała jego twórczość na tym polega). Natomiast światopoglądowe zamieszanie jakie wybuchło wokół premiery okazało się chyba zbyt duże jak na samą jakość obrazu, który ostatecznie jest filmem mocnym i uderzającym w widza, ale w kontekście całej twórczości Smarzowskiego już jednak męczącym, wymuszonym i mało świeżym.
MOJA OCENA:
5/10
Kler
Reżyseria: Wojciech Smarzowski
Scenariusz: Wojciech Smarzowski, Wojciech Rzehak
Obsada: Arkadiusz Jakubik, Robert Więckiewicz, Jacek Braciak, Janusz Gajos, Joanna Kulig
Muzyka: Mikołaj Trzaska
Zdjęcia: Tomasz Madejski
Gatunek: Dramat
Rok produkcji: 2018
Data polskiej premiery: 28 września 2018
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.