Berlin. Miasto dymu – recenzja
Kultura Gniewu prezentuje drugą odsłonę doskonałej, historycznej powieści graficznej Jasona Lutesa Berlin. Po Mieście kamieni przyszedł czas na Miasto dymu. Akcja drugiego tomu tej powstającej ponad 10 lat, epickiej historii, rozpoczyna się po wydarzeniach z maja 1929 roku, kiedy doszło do brutalnych starć na ulicach Berlina pomiędzy przedstawicielami władzy a robotnikami. Jedna z bohaterek, którą poznaliśmy w poprzedniej części, przypłaciła udział w wydarzeniu życiem.
Od początku drugiego tomu zauważamy, jak niepokoje społeczne sięgają zenitu. Żydzi, komuniści i nacjonaliści darzą się coraz większą nienawiścią. O ile w pierwszej części, rozgrywającej się pod koniec 1928 roku, wraz z bohaterką odkrywaliśmy uroki międzywojennego Berlina, piękno które początkowo jedynie gdzieniegdzie przecinane było beznogim weteranem koczującym na ulicy czy hasłami rzucanymi przez tę lub inną grupę społeczną, o tyle teraz atmosfera strachu i wrogości udziela się od pierwszych stron. I znów, tylko nasza bohaterka, młoda studentka Martha, zabiera czytelnika do nocnych klubów, pełnych splendoru, uciech i dojmującej dekadencji. Wiemy już jednak że to fasada, za którą kryje się kolejny z brudów Berlina. I sama bohaterka coraz wyraźniej to odczuwa.
Poznajemy również grupę czarnoskórych muzyków jazzowych, którzy w ramach tourne po Europie trafiają do Berlina. Ciekawym doświadczeniem jest obserwowanie budzących się antagonizmów z ich perspektywy. Oni wciąż w Europie mogli się cieszyć większym szacunkiem niż w Stanach. Ich występy dla przeciętnych Niemców stają się odskocznią od codziennych problemów.
Tymczasem Kurt przeprowadza serię wywiadów z uczestnikami majowych wydarzeń, próbując odkryć prawdę, do której – zdaje się – nie dotrze nigdy. Jak to zwykle bywa leży ona po środku. A jak pisałem już przy okazji recenzji pierwszego tomu, Lutes w swym daleko idącym realizmie pokazuje przede wszystkim ludzi, którzy stają po jednej lub drugiej stronie barykady – a przecież nikt z nich nie jest jeszcze świadomy, do czego w niedalekiej przyszłości doprowadzą nazizm czy komunizm. Tak Martha jak i Kurt będą nam w tym tomie prezentować skrajnie różne strony ówczesnego Berlina.
Jak zwykle na uwagę zasługuje pewnego rodzaju wirtuozeria Lutesa, który gładko przeprowadza czytelnika przez swoją historię, zaczynając od wizyt w nocnych klubach, by w drugim akcie już wyraźnie podkreślić demony trawiące społeczeństwo, uwzględniając m.in. długą polityczną dyskusję mądrych głów, świadomych trawiącego państwa raka, by wreszcie znów odpalić w tragicznym finale.
Doskonale zobrazowany zostaje również kontrast pomiędzy tą częścią społeczeństwa, korzystającą z uroków nocnego Berlina a masami robotniczymi, skłaniającymi się ku rewolucji. Jedni i drudzy zdają się siebie nie zauważać. Lutes to świetny obserwator, ale sam nie daje się porwać pokusie objęcia jakiegoś stanowiska, opinie pozostawia czytelnikom.
Sama forma komiksu znów zaskakuje, wspomniałem już przy pierwszym tomie, że na realizm wpływały takie smaczki, jak rozmazywanie kadrów po zdjęciu przez bohatera okularów. Tu wrażenie robią np. fragmenty muzyczne, które dzięki pomysłowym rysunkom pozwalają wyobrazić sobie klimat jazzowego wieczoru.
Berlin Jasona Lutesa to wielki, nakreślony z epickim rozmachem komiks. Miasto dymu tylko to potwierdza i rozpala oczekiwania przed finałem trylogii. Brawurowo nakreślony, pomysłowo przedstawiony, ambitny i diabelnie angażujący. Lutes odmalowuje przed nami międzywojenny Berlin ze wszelkimi odcieniami jego szarości, kreśląc pełnokrwistych bohaterów na tle kulturowego tygla, który już wkrótce wybuchnie. To trzeba przeczytać.
Berlin. Miasto dymu
Autor: Jason Lutes
Tłumaczenie: Rafał Krzysiak
Gatunek: komiks, historyczny
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Data premiery: 2018
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.