filmhotrecenzja filmu

Recenzja filmu „Jojo Rabbit”

Wprawdzie akcja najnowszego filmu Nowozelandczyka Taiki Waititiego rozgrywa się w nazistowskich Niemczech u progu zakończenia II wojny światowej, ale w Jojo Rabbit wszystko jest „pięknie” amerykańskie. Na ulicach niemieckiego miasta porządek, aż chce się wyjść na spacer w eleganckich butach i schludnej sukience, albo jeszcze lepiej – urządzić sobie przejażdżkę rowerową po nieskazitelnie czystych drogach, podziwiając wspaniałe kolorowe pejzaże. Chłopcy w hitlerjugend niczym amerykańscy harcerze urządzają sobie obóz w lesie, a pieczę nad nimi sprawują nieco zakręceni przełożeni. Gdyby nie stroje i wszechobecne swastyki można by pomyśleć, że akcja filmu rozgrywa się w zupełnie innym miejscu, a tego odrealnionego wyobrażenia dopełniają bohaterowie mówiący w języku angielskim i amerykański styl bycia. Nie widać tu brudu czy cierpienia (no, może ten sielankowy widok zakłócą jedynie zwłoki Żydów powieszonych na rynku). Jakże to drastycznie odmienny obraz Niemiec końca wojny od tego, który widzieliśmy chociażby w ubiegłorocznym Kapitanie.




Oczywiście taki obraz nazistowskich Niemiec jest tu w pełni zamierzony. Waititi opowiada o wojnie oczyma dziecka. Ale nie dziecka, które miało jakikolwiek bliższy kontakt z wojną naprawdę, lecz chłopca żyjącego bezpiecznie w mieście, od urodzenia indoktrynowanego, wyznającego ideały III Rzeszy. Tytułowy Jojo ma dach nad głową, kochającą matkę, ojca dzielnie walczącego na froncie i marzenia. Największym z nich jest pragnienie bycia w osobistej gwardii Hitlera. Nieświadomy rzeczywistości chłopiec widzi świat tak, jak może go widzieć dziesięciolatek – przede wszystkim walczy o uznanie i przynależność. W tym przypadku przynależność do grupy innych dzieciaków będących przyszłością aryjskiego narodu niemieckiego. Przebiera się więc w stroje, wymachuje scyzorykiem, uczęszcza na zajęcia w obozie i powtarza wyuczone formułki dotyczące Żydów. Nigdy żadnego nie widział na oczy, ale jest pewien, że gdyby któregoś spotkał, zaraz by go rozpoznał i zabił. Na pewno otrzymałby pochwałę od samego Hitlera. A przynajmniej od tego wymyślonego, będącego jego przyjacielem.

Taika Waititi dał się już poznać jako reżyser szalonego kina autorskiego, realizując wyborne Co robimy w ukryciu? czy Dzikie łowy. Zaistniał już również w mainstreamie, kręcąc dla Marvela widowiskową i obłędnie zabawną trzecią część Thora. Teraz celuje w Oscary z filmem, który jest tak bardzo oderwany od rzeczywistości, jak to tylko możliwe. Stylistyką Jojo Rabbit przypomina dokonania Wesa Andersona. W konwencji Waititi stawia na absurd i groteskę. Wszystko, co pokazuje, należy przyjąć ze sporym dystansem. Tylko w takim filmie Hitler może zajadać na kolację mięso jednorożca i opuszczać budynek wyskakując z okna, niemieccy chłopcy przekonują rozmówców, że Żydzi mają rogi i ogony, a kapitan postanawia wziąć udział w bitwie w stroju z kolorowym pióropuszem, rzekomo odstraszającym przeciwnika. Można by się nawet oburzać na pomysły reżysera lub czuć w niektórych scenach niekomfortowo, ale w filmie nie ulega wątpliwości, jaki naprawdę był zamiar Waititiego.

W końcu to maksymalne odrealnienie rzeczywistości i wzięcie wszystkiego w nawias jeszcze mocniej uwypukla autentyczne absurdy III Rzeszy oraz – niestety – haniebne i tragiczne dokonania nazistów. Bo jeżeli u Waititiego chłopcy wierzą, że Żydzi mają rogi, to jak nazwać autentyczną wiarę zwolenników wyższości ras? Właśnie w taki przewrotny i być może kontrowersyjny sposób Waititi chciałby zwrócić uwagę na autentyczną grozę wojny. Chłopiec, który nigdy jej nie doświadczył, i tak będzie miał okazję zweryfikować swoje wyobrażenia, gdy odkryje, że jego matka chowa w ich własnym domu młodą Żydówkę. To będzie dla niego prawdziwy test na człowieczeństwo. Pytanie tylko, czy reżyserowi udaje się właściwie podkreślić dramat milionów, czy mimo wszystko nie przechodzi w swoim filmie nad tym, co realne, zbyt powierzchownie?

Aktorsko bywa różnie. Scarlett Johansson w roli matki jest sympatyczna, ma kilka ciekawych momentów, ale ciężar jej postaci objawia się głównie wtedy, gdy nie ma jej na ekranie, więc gdzieś ostatecznie pozostaje niezauważona. Nie kupiłem też do końca wydurniającego się Waititiego w roli wyimaginowanego Hitlera. O nieszczęsnej Rebel Wilson nie wspominam. Ale są tu też małe perełki. Naprawdę niezły Roman Griffit Davis w roli tytułowej, który mimo młodego wieku potrafi dobrze zaakcentować przemianę bohatera i równie ciekawa Thomasin McKenzie, którą polubicie od pierwszego pojawienia się na ekranie. Za to show kradnie wyborny Sam Rockwell, który niemal przez cały film pajacuje kreśląc swojego bohatera grubą krechą, a jednocześnie tworzy bodaj najbardziej „ludzką” postać w całej tej groteskowej galerii, fantastycznie i często bez słów a jedynie za sprawą mimiki ukazując głębię swojej postaci.

Trzeba jednak przyznać, że nie wszystko w Jojo Rabbit gra jak należy. Zbyt duży wachlarz konwencji (pojawiają się tu nawet nawiązania do horroru) pozwala odnieść wrażenie, jakby twórcy ostatecznie nie mogli zdecydować się, w jakim kierunku gatunkowym podążyć. W rezultacie trudno też zaangażować się w historię, która w miarę rozwoju staje się coraz bardziej spłycona i sprowadzana do moralizowania. Gdzieniegdzie satyra sprawdza się świetnie, w innych miejscach jest bardzo wygładzona. Podobnie z żartami, które czasem są po prostu wymuszone. Mimo poważnej tematyki i świetnego pomysłu na jej lekkie opracowanie, Jojo Rabbit jest filmem nierównym, który ma w zanadrzu momenty i znakomite, i nijakie. Wciąż jednak pozostaje kinem wartym poznania.

Jojo Rabbit. Reżyseria: Taika Waititi; scenariusz: Taika Waititi; obsada: Roman Griffin Davis, Scarlett Johansson, Sam Rockwell, Taika Waititi, Thomasin McKenzie, Rebel Wilson, Archie Yates, Alfie Allen; zdjęcia: Mihai Malaimare Jr., muzyka: Michael Giacchino; gatunek: dramat, komedia; kraj: Czechy, Niemcy, Nowa Zelandia, USA; rok produkcji: 2019; data polskiej premiery: 24 stycznia 2020

 

CHCESZ WIĘCEJ CIEKAWYCH RECENZJI FILMÓW? POLUB TĘ STRONĘ:

 

Damian Drabik Administrator

Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.

Damian Drabik

Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.