filmrecenzja filmu

Kapitan Ameryka i etiopscy Żydzi – recenzja filmu „Operacja bracia”

Gwiazda Kapitana Ameryki w obsadzie, zdolny reżyser serialu Homeland za kamerą i wreszcie intrygująca, oparta na faktach historia – to wszystko sprawiało, że z zainteresowaniem wypatrywałem na Netflixie filmu Operacja bracia, opowiadającego o zuchwałej próbie ratowania etiopskich Żydów z muzułmańskich terenów w Afryce. Niestety, jak na Netflix przystało, dostajemy film niechlujny i mało angażujący.




A jednak sama historia jest na tyle fascynująca, że mimo słabego scenariusza, w wielu miejscach się broni. Wystarczy zacytować jednego z bohaterów, by wyobrazić sobie, o jak nieprawdopodobnej fabule mówimy: chcesz wysłać grupę Żydów do muzułmańskiego kraju, gdzie mogą zjeść ich Beduini, by prowadzili fikcyjny hotel po to, żeby urtaować grupę czarnych Żydów, którzy przeżyją, albo i nie, tysiąckilometrowy marsz przez pustynię, a potem izraelscy komandosi przeszmuglują ich na izraelski statek?

Konwencja Operacji bracia przypomina typowe heist movie. Chris Evans wciela się tu w Ariego – agenta specjalnego, którego celem jest umożliwienie prześladowanym etiopskim Żydom dostanie się do upragnionej Jerozolimy. Najpierw zawiązuje się grupa – Ari dopiera sobie ekipę złożoną ze specjalistów z różnych dziedzin, Potem opracowany zostaje plan – bohaterowie chcą wyprowadzić etiopski rząd w pole, prowadząc fikcyjny hotel. Wreszcie – realizacja założeń, która oczywiście wymknie się spod kontroli.

Jeśli kojarzy się wam ta historia z Operacją Argo, to nic dziwnego, ale film Bena Afflecka był zdecydowanie żywiej zrealizowany od produkcji Netflixa. Ta niestety przy dwu godzinach trwania potrafi wynudzić. Nie udało się przede wszystkim stworzyć barwnej galerii bohaterów, poszczególni członkowie ekipy to raczej postaci płytkie i nie budzące zainteresowania (a jednak ich ekspozycja jest dość długa, przez co właściwa akcja się opóźnia). Najbardziej rozbudowaną postacią jest oczywiście Ari, współczesny Mojżesz, który ma kilka ważnych momentów, przedkłada bowiem pracę na rzecz bliźnich nad własną rodzinę. Stąd rodzi się pytanie, gdzie jest granica – czy dobro wynikające z narażania życia dla innych ludzi może usprawiedliwiać niszczenie rodziny?

Jeżeli rozumiecie już o jak nieprawdopodobnej, dramatycznej i wstrząsającej opowieści jest mowa (ilość komplikacji i momentów, w których misja zawisła na włosku jest zastraszająca), to powinniście spodziewać się szalonego, trzymającego w napięciu widowiska. W rzeczywistości jednak dramaturgia często po prostu leży. Zdecydowanie bardziej również reżyserowi zależało na polityczną opowieść, w rezultacie której bohaterowie tracą charakter na rzecz postępowania wedle kontkretnych założeń i wygłaszania wzniosłych tyrad. Przeciwwagą dla tego ma być humor, szczególnie w drugim akcie związanym z prowadzeniem hotelu, ale wtedy film zbliża się niebezpiecznie w kierunku rozwleczonej niskich lotów komedii.

Operacja bracia nie ma do zaoferowania widzowi nic oryginalnego (pomysłowe połączenie heist movie z dramatem politycznym oglądaliśmy już choćby w oscarowym Argo). Znakomita obsada z trudem ratuje przeciętny scenariusz i kiepsko rozbudowaną dramaturgię. Historia jednak w dużej mierze broni się sama, a wspomniane gwiazdy pomagają wynieść produkcję Raffa odrobinę ponad typową netflixową papkę. Na tle miernie realizowanych przez platformę zapychaczy, Operacja bracia będzie filmem wartym obejrzenia, ale wciąż przy tym do szybkiego zapomnienia.

Operacja bracia; reżyseria: Gideon Raff; scenariusz: Gideon Raff; obsada: Chris Evans, Haley Bennett, Alessandro Nivola, Michael Kenneth Williams, Michiel Huisman, Ben Kingsley; zdjęcia: Roberto Schaefer; gatunek: dramat; kraj: USA; rok produkcji: 2019; data polskiej premiery: 31 sierpnia 2019.

 

CHCESZ WIĘCEJ RECENZJI NAJNOWSZYCH FILMÓW? POLUB TĘ STRONĘ:

 

Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.

Krzysztof Strzelecki

Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.