Książkirecenzja książka

Album policmajstra warszawskiego – recenzja

Chociaż świat zapamiętał rok 1863 głównie z uwagi na zniesienie niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych, uruchomienie pierwszej linii metra w Londynie, toczone kolejne bitwy wojny secesyjnej oraz narodziny Henry’ego Forda i Edvarda Muncha, Polska żyła zupełnie innymi wydarzeniami. 22 stycznia 1863 w Królestwie Polskim i 1 lutego 1863 na Litwie zainicjowano największe polskie powstanie narodowe, w którym stoczono około 1200 bitew i potyczek. Bilans zrywu jest katastrofalny, mimo początkowych sukcesów kilkadziesiąt tysięcy powstańców zostało zabitych w walkach, blisko tysiąc straconych, około 38 tysięcy skazanych na katorgę lub zesłanych na Syberię, a kolejne 10 tysięcy wyemigrowało. O Powstaniu styczniowym powstała cała masa książek i opracowań: od typowo historycznych prac Stefana Kieniewicza, przez analizy Józefa Piłsudskiego, badania dyplomatyczne Sławomira Kalembka, aż po powieści obyczajowe osadzone w tamtej epoce. Żadna jednak z nich nie robi takiego wrażenia, jak Album policmajstra warszawskiego.

Zwraca uwagę już sam format i oprawa graficzna. To kawał materiału, który po rozłożeniu zajął pół mojego stołu, choć żeby trzymać się prawdy, nie jest to stół z gatunku tych rodzinnych, przy którym w wigilię usiądzie dwanaście osób, ale raczej nieduży, idealny do napicia się zielonej herbaty ze znajomymi. Waga książki też jest solidna, dlatego o przeglądaniu i czytaniu w łóżku można od razu zapomnieć. I już samo to pokazuje, że to nie jest kolejna pozycja do odłożenia na półkę po lekturze. Przeglądanie Albumu policmajstra warszawskiego kojarzy się raczej z długimi posiedzeniami w czytelni, oglądaniem starych, pożółkłych woluminów pełnych grafik, rysunków i map. Obcowanie z historią nie ma tu tylko wymiaru czysto merytorycznego, a jego początek sięga właśnie wykonania: od pięknej oprawy, przez dobór czcionek, stonowaną kolorystykę, aż na numerach stron kończąc.

Jako czytelnik życzyłbym sobie, aby każda książka wydawana w Polsce posiadała taką redakcję. Brak błędów stylistycznych czy językowych jest tu tylko fundamentem, na którym zbudowana została opowieść o powstaniu książki. Przedmowa, wstęp, zasady opracowania, bibliografia oraz spis osób występujących na fotografiach z jednej strony pozwalają nam wejść w narrację o tym niezwykłym opracowaniu, z drugiej nadają całej książce autentyczności i rangi dokumentu historycznego. Jeśli masz jakieś pytania i wątpliwości dotyczące słynnego Pamiat’ Matieża, po lekturze Albumu rozwieją się na wszystkie strony świata.

Raymonda Queneau sposób montażu zdarzeń i myśli jest wypracowany do perfekcji.




A wszystko rozchodzi się tu o Historię, i to tę Historię pisaną przez wielkie H. Stalin powiedział kiedyś, że „jedna śmierć to tragedia, milion to statystyka”. We wprowadzeniu do omówienia tej książki podawałem dane liczbowe dotyczące pomordowanych, zesłanych i emigrujących Polaków w okresie Powstania styczniowego. Album policmajstra warszawskiego udowadnia, wbrew słowom dyktatora Związku Radzieckiego, że kilkaset osób, nadal jest czymś więcej niż zwykłą statystyką. Na kartach albumu znalazło się ponad siedemset fotografii aresztowanych, straconych oraz poszukiwanych Polaków, które w 1864 roku rosyjscy policjanci, podwładni generalnego policmajstra Płatona Aleksandrowicza Fredericksa, naczelnika Warszawskiego Okręgu Żandarmerii, podarowali mu w formie pięknie oprawionego albumu zatytułowanego „Pamiat’ Matieża”. Dokument ten, po wielu krętych drogach i przypadkach, znalazł się w archiwach Muzeum Wojska Polskiego, gdzie spoczywa do dziś. Publikacja wydana przez Państwowy Instytut Wydawniczy skupia się na opisie osób znajdujących się na tych fotografiach. Treść biogramów została zaczerpnięta z informacji rosyjskiego aparatu represji. Ujęto w nich najważniejsze informacje o pochodzeniu danej osoby, okolicznościach jej aresztowania i zesłania, a nawet śmierci. Pod jedną z fotografii czytamy między innymi relację naocznego świadka zdarzenia „Stałem w owej chwili w framudze księgarni Orgelbranda. Kula lekko drasnąwszy mi rękę, w ścianie uwięzła. Jednocześnie tuż przy moich nogach padł Karczewski bez ducha. Chwilowo złożyliśmy go na szlabanie stróża w sieni domu Orgelbranda, a dopiero potem wraz z czterema innymi ofiarami przeniesiony został do Hotelu Europejskiego”. Takich poruszających relacji jest tu dużo więcej.

Album policmajstra warszawskiego jest źródłem wiedzy. Przekazuje fakty o historii Powstania Styczniowego. I robi to w najlepszy znany mi sposób – opowiada o wybuchu, walkach i zesłaniu przez pryzmat dramatu jednostek. To pierwsze w historii fotografie, jakie utrwaliły ważne wydarzenie w dziejach naszego kraju. Pokazują one nie tylko cierpienie, ludzkie przemijanie i niesprawiedliwość, ale także obyczaje oraz kulturę. Ten album, to skarb dziedzictwa narodowego. Pięknie wydany. Cieszę się, że mogę do niego sięgać i patrzeć na te zdjęcia. One więcej mówią, niż wszystkie programy telewizyjne razem wzięte.

Album policmajstra warszawskiego
Wydawnictwo: PIW
Gatunek: album
Data wydania: 3 marca 2020

 

 

Za egzemplarz do recenzji dziękujemy PAŃSTWOWEMU INSTYTUTOWI WYDAWNICZEMU

 

CHCESZ WIĘCEJ CIEKAWYCH RECENZJI KSIĄŻEK? POLUB TĘ STRONĘ:

 

Paweł Biegajski

Nałogowy kinomaniak i książkocholik. Plotka głosi, że przeczytał „Rozmowę w Katedrze" i „Braci Karamazow" w przedszkolu i to w oryginale. Nieuleczalny miłośnik poetyki kina Lava Diaza, społecznych obrazów Yasujiro Ozu i dyskretnego uroku Bunuela. Twórca bloga Melancholia Codzienności.