To oni przelali pierwszą krew – Rambo (1982)
– Kim on jest? Bogiem?
– Bóg jest miłosierny. On nie!
Fragment tej rozmowy w pełni oddaje sylwetkę Johna Rambo, weterana wojny w Wietnamie. Komandosa wyszkolonego tylko w jednym celu – eliminacji jednostek wroga. Bez bólu, wahania czy wyrzutów sumienia. Pozbawiona skrupułów maszyna do zabijania, która może się zatrzymać dopiero po wykonaniu zadania. Wietnamska dżungla to dla niego dom. Okopy, zasieki to chleb powszedni. Tam ma swoją drużynę oraz przyjaciół, na których może polegać i do których ma całkowite zaufanie. Cóż jednak zostanie z tej maszyny po wojnie? Wydawać by się mogło, że John Rambo wreszcie odnajdzie zasłużony spokój, wróci do ukochanej ojczyzny, za którą przelewał krew, a większość bliskich przyjaciół oddała życie. Okazuje się jednak, że nikt tu na niego nie czeka z powitaniem. W Ameryce po Wietnamie nie ma miejsca dla bohaterów. Nazwano go mordercą i napluto w twarz. Nawet Wuj Sam się na niego wypiął.
Przeniesiony do rezerwy, bez pracy, przyjaciół i przyszłości, John Rambo prowadzi tułacze życie wędrując po kraju, imając się dorywczych zajęć. Tym samym na przykładzie upadłego bohatera, twórcy kultowego filmu z Sylvestrem Stallone’em ukazują istotny problem związany z sytuacją polityczną przełomu lat 70. i 80. I choć sam Stallone zarzekał się, że Rambo: Pierwsza krew to nie jest film polityczny, trudno jednak w to uwierzyć, szczególnie obserwując jedną z ostatnich scen, w której bohater wygłasza swój przejmujący monolog. Pomimo to jednak First Blood różni się od filmów o podobnej tematyce z tamtego okresu. To niemal czysta akcja, pozbawiona patosu i podniosłych scen.
Gdy pewnego razu John razu trafia do miasteczka Hope, w którym nieoficjalnie rządzi szeryf Will Teasle, zostaje potraktowany z góry jak wyrzutek. Szeryf udziela mu „dobrej rady” – nakazuje Johnowi opuścić miasto, w przeciwnym wypadku mogą go czekać kłopoty. Rambo zna jednak swoją wartość i nie pozwala traktować siebie jak bezdomnego. Trafia za to za kratki, gdzie upokorzony przez ludzi szeryfa rozbraja ich i ucieka. Tymczasem wściekli policjanci organizują obławę, chcąc za wszelką cenę ując chowającego się w górach zbiega. Szybko okazuje się, że w tej nierównej walce bohater będzie musiał zmierzyć się nawet z Gwardią Narodową. Kraj, za który kilka lat wcześniej gotów był zginąć, dziś traktuje go jak wroga. Obdarty z szacunku, Rambo zaczyna prowadzić nową wojnę (która dla niego być może nigdy się nie skończyła), tym razem o swoją godność, o zachowanie choćby resztki człowieczeństwa. W tym kontekście dwa pierwsze wersy piosenki ze ścieżki dźwiękowej w wykonaniu Dana Hilla, nabierają mocniejszego wyrazu i wprawiają w zadumę. Te słowa na długo zapadają w pamięci:
It’s a long road
When you’re on your own
Możemy sobie jedynie wyobrazić, jak porzucony i zdany tylko na siebie bohater, podąża swoją długą drogą donikąd. Drogą na zatracenie.
Ted Kotcheff wspaniale obrazuje historię bohatera powracającego do kraju. Bohatera, na którym wojna odcisnęła swoje niszczące piętno, wyzuła go niemal całkowicie z uczuć. I trzeba przyznać, że Sylvester Stallone wypada naprawdę przyzwoicie. Jego wiecznie zmęczona, wyrażająca jedną minę twarz, w wielu filmach może razić, ale w tym jednym przypadku maluje się na niej wszystko to, co dręczy duszę jego bohatera. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że to jego życiowa rola. Bez trudu przychodzi mu przedstawienie człowieka targanego rozterkami. Fantastyczna jest jego przemiana, kiedy przez cały film jawi nam się jako twardziel bez skrupułów, a pod koniec opada z sił, nachodzi go zmęczenie, sugerujące bezsensowność całej tej walki, i coś w nim pęka, bohater się rozkleja i płacze jak dziecko. Pragnął tylko odrobiny spokoju i szacunku. Czy to zbyt wiele dla człowieka, który walczył za ojczyznę? Cała ta konfrontacja z szeryfem, przewrotnie sprawia wrażenie, że lepiej było zginąć w Wietnamie i już wtedy zakończyć tę niechlubną wojnę. Powagę sytuacji potęguje jeszcze muzyka Jerrego Goldsmitha, który w owym czasie był na fali, a Rambo tylko utwierdził jego świetną reputację kompozytora muzyki filmów akcji. W tym wypadku mamy do czynienia ze ścieżką dźwiekową, która idealnie komponuje się z przeżyciami głównego bohatera, pełną wściekłości i emocji. Na deser zostaje nam utwór It’s a long road. Sami posłuchajcie.
Pierwsza Krew to dla mnie produkcja ponadczasowa. Pamiętam, kiedy jako dziecko biegałem z kolegami z karabinem, udając Rambo. Tak wielkie wrażenie już wtedy robił na mnie ten film. A sentyment pozostaje do dzisiaj. Dla mnie prawdziwe arcydzieło, klasyka kina akcji ery VHS. Za każdym razem przeżywam oglądanie tej produkcji z tymi samymi emocjami. Nawet pomimo pewnych braków, czy niedociągnięć, zdaje się, że Rambo się nie starzeje. Szkoda jedynie, że czasami oceniany jest przez pryzmat niestety słabszych już kontynuacji. Ale o tym inny razem.
Rambo: Pierwsza krew; reżyseria: Ted Kotcheff; scenariusz: Sylvester Stallone; obsada: Sylvester Stallone, Richard Crenna, Brian Dennehy, David Caruso; zdjęcia: Andrew Laszlo; muzyka: Jerry Goldsmith; kraj: USA; gagunek: wojenny, dramat, akcja; rok produkcji: 1982.
Radomianin z pochodzenia. Technolog żywności z wykształcenia. Pasjonat dobrego kina, lecz nie gardzi ciekawą książką. Uwielbia Pasikowskiego, Manna i Lehane.