Recenzja „Avengers: Koniec Gry”
Jeżeli nawet wśród czytelników MK jest ktoś, kto nigdy nie oglądał żadnego filmu Kinowego Uniwersum Marvela, to na pewno każdy o nich słyszał. W końcu mowa o najpopularniejszej i najbardziej dochodowej serii w historii. Serii, która na przestrzeni dekady przeszła ewolucję od produktu próbującego dostarczyć komiksową rozrywkę szerszej, nie koniecznie związanej z medium publiczności, do wysokobudżetowego widowiska dla masowego odbiorcy. Odbiorcy, którego w dużej mierze Marvel sam sobie przez te lata wychował. Według wszelkich przewidywań na podstawie sprzedaży biletów w pierwszy weekend wyświetlania na całym świecie film może zarobić rekordową sumę ponad 900 mln $.
Teraz przyszedł czas na zamknięcie pewnego etapu w ponad 10-letniej historii uniwersum. Już w debiutującej przed rokiem Wojnie bez granic doszło do długo wyczekiwanego spotkania wszystkich bohaterów, dotychczas egzystujących w odrębnych produkcjach. Dla miłośnika serii i komiksów było to jak spełnienie marzeń, ale nawet dla przeciętnego zjadacza chleba stanowiło nie lada wydarzenie – w końcu nigdy przedtem nie zrealizowano crossovera na tak olbrzymią skalę. Nie tylko udało się znaleźć na ekranie miejsce dla dziesiątków postaci, ale ponadto zachowano ich unikalny charakter, dynamikę produkcji i poziom dramatyzmu równie przedtem w serii niespotykany.
Jednocześnie, w wyniku finałowych fabularnych rozwiązań, bracia Russo postawili sobie poprezczkę tak wysoko, że z pewnością niejeden widz przez rok oczekiwania na Endgame obawiał się, czy w wielkim finale uda się ją przeszkoczyć lub chociaż dosięgnąć jej poziomu. Nie ma niestety jednej odpowiedzi na to pytanie. Bardzo wiele będzie zależeć od Waszych indywidualnych preferencji oraz akceptacji (bądź jej braku) rozwiązań zaproponowanych przez twórców.
Po wydarzeniach znanych z Wojny bez granic świat pogrąża się w rozpaczy. Tony’ego Starka odnajdujemy wraz z Nebulą uwięzionych w kosmosie, Steve Rogers i pozostali załamują ręce na Ziemi. Kimś, kto jest w stanie pchnąć w ich poranione dusze odrobinę nadziei, jest zupełnie nowa bohaterka – Kapitan Marvel. Twórcy wprowadzają ją bez żadnych wyjaśnień, zakładając odgórnie, że każdy kto wybiera się do kina na Endgame, ma już odhaczony film o jej solowych przygodach. Jeśli jednak ktoś wciąż wspomnianej produkcji nie widział – może być zaskoczony poczynaniami bohaterki.
Kolejne 3 godziny tego epickiego seansu to śmiałe balansowanie nie tylko pomiędzy różnymi konwencjami, ale również warstwami emocjonalnymi. Twórcy bowiem przyzwyczaili już nas, że znakomicie radzą sobie z przechodzeniem od dramatu do humoru, od absurdu rodem ze Strażników Galaktyki do powagi Kapitana Ameryki. Przede wszystkim twórcy pozwalają, by gigantyczny ciężar fabularny Wojny bez granic znalazł emocjonalne ujście w Endgame. Zanim finałowa akcja na dobre się rozkręci, zarówno widzowie jak i bohaterowie będą mieli wystarczająco dużo czasu, by przetrawić tragedię. A każdy z bohaterów będzie ją przeżywał na inny sposób. Będą depresje, próby zaczynania od nowa, zakłamywanie rzeczywistości – próba odpowiedzi na pytanie, czy istnieje życie po pstryknięciu palcem. Mimo że spowolnienie akcji i przedstawienie długiego dramatu w obrębie blockbustera było śmiałym posunięciem i być może nie wszystkim przypadnie ten pomysł do gustu, uważam że niektórzy bohaterowie, szczególnie ci, których znamy od początku, jak Stark czy Rogers, zasłużyli na to, by dać im ten czas.
Kiedy jednak fabuła nabierze wreszcie rozpędu, a nasi bohaterowie podniosą się z kolan, możecie być pewni że akcji nie zabraknie już do finału. Ale będzie to akcja znów utrzymana w różnej konwencji, bo znajdziecie tu zarówno epickie i widowiskowe starcia rodem z Wakandy w Infinity War, jak też zupełnie nieoczekiwany heist movie podszyty sentymentem i nieustannie podbijający emocjonalną stawkę. Słowem, dzieje się tu wiele i różnie, dlatego też trudno oprzeć się wrażeniu, że film jest jeszcze dłuższy niż w rzeczywistości, a jego seans przypomina oglądanie całego maratonu.
Utrzymanie całego tego scenariuszowego ogromu wątków wymagało niewątpliwie olbrzymiego kunsztu. Sam nie jestem jednak przekonany, czy do końca się to udało, niewątpliwie pod względem licznych aspektów Koniec Gry niebezpiecznie się chwieje. W wielkim finale twórcy sięgają po konkretne fabularne rozwiązania podejmując ryzyko nadwyrżenia logiki filmu i jego konsekwencji, decydując się na odważny krok postawienia widza pod ścianą – albo zaakceptuje tę rozrywkę ze wszelkimi jej wadami, albo nie. Jednocześnie ogrom tego dobra w postaci wspaniałego widowiska, bohaterów których pokochaliśmy i bagażu 11 lat uniwersum ma przekonać nas do tej akceptacji. Łatwiej rzecz jasna przyjdzie to wielbicielom serii, miłośnikom komiksów i podobnej filmowej rozrywki, trduniej z kolei widzom, których oczekiwania po Wojnie bez granic powędrowały wysoko w górę.
Bez względu na to, po której stronie barykady się znajdziecie: czy pozwolicie się porwać tej wciąż niesamowitej rozrywce, czy też jednak górę weźmie niedosyt, Koniec Gry pozostaje filmem nie tylko wartym, ale koniecznym obejrzenia. Stanowi bowiem tyleż dopełnienie Wojny bez granic, co całego uniwersum – jest podsumowaniem dekady i pięknym hołdem złożonym kadżemu bohaterowi z osobna.
ZOBACZ TERAZ RECENZJĘ FILMU „TOPIELISKO. KLĄTWA LA LLORONY”
Avengers: Koniec Gry
Reżyseria: Anthony Russo, Joe Russo
Scenariusz: Christopher Markus, Stephen McFeely
Obsada: Robert Downey Jr., Chris Evans, Chris Hemsworth, Josh Brolin, Brie Larson, Scarlett Johansson, Mark Ruffalo, Paul Rudd, Chadwick Boseman, Jeremy Renner, Don Cheadle, Sebastian Stan, Dave Bautista, Evangeline Lilly, Karen Gillan, Jon Favreu, Gwyneth Paltrow
Muzyka: Alan Silvestri
Zdjęcia: Trent Opaloch
Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Kraj: USA
Rok produkcji: 2019
Data polskiej premiery: 25 kwietnia 2019
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.