Recenzja filmu „Hellboy”
Od piątku na ekranach polskich kin można oglądać nowe hollywoodzkie podejście do kultowego bohatera wykreowanego na kartach komiksów przez Mike’a Mignolę. Mowa oczywiście o Hellboyu, którego losy adaptował już przed laty Guillermo del Toro, a w którego wcielał się wówcasz Ron Perlman. Nowy film zrealizował Neil Marhsall, znany głównie z reżyserii odcinków popularnych seriali, m.in. Gry o Tron czy Westworld, a główną rolę zagrał David Harbour, kojarzony ze Stranger Things.
Nowy Hellboy ma niewiele wspólnego z mroczną poetyką znaną z filmów del Toro. Tam bohaterowie, fascynujące stwory, powstawali w wyniku charakteryzacji. Każdy, począwszy od Abe Sapiena, przez Rasputina, księcia Nuadę, a na wszelkich trollach skończywszy, zapadał w pamięci na dłużej właśnie z uwagi na misterne przygotowanie. CGI używane było tam, gdzie było konieczne. Spotkanie dwóch wizjonerów, czyli Mignoli i del Toro, zaowocowało charakterystycznym klimatem i galerią wspaniałych postaci. Bo chociaż Meksykanin nie był specjalnie wierny komiksom, także pod względem stylistyki, to wprowadził po prostu dużo autorskiej wizji.
Od razu widać, że nowy Hellboy prezentuje się pod tym względem inaczej. Trudno mówić w ogóle o autorskim stylu Marshalla, który wykorzystuje efekty komputerowe, by powołać do życia jak największą ilość stworów. Kogo tu nie ma? Gruagach, Vampire, Baba Yaga. Na pewno fajnie te postaci zobaczyć, niemniej większość z nich pojawia się tylko dla krwawej rozwałki, a kiepski CGI nie pozwala zachwycić się nad ich prezentacją, nawet jeśli ich wygląd jest bliższy pomysłom Mignoli.
Główna oś fabularna toczy się wokół królowej krwi Nimue, która w czasach arturiańskich legend została poćwiartowana i uwięziona, a obecnie próbuje odzyskać moc i zapanować nad światem. Naszego diabelskiego bohatera poznajemy bez genezy, już prężnie działającego w Biurze Badań Paranormalnych i Obrony. Posiadający diabelski rodowód, sprowadzony na Ziemię w czasie wojny przez Rasputina a wychowany przez profesora Bruttenholma, Hellboy nieustannie pakuje się w kłopoty. Bo chociaż mamy tu wspomniany główny wątek, to niemal przez cały film fabuła schodzi na wątki poboczne, a nasz bohater prawie nie przestaje walczyć.
To z jednej strony zaleta nowego Hellboya, bo nie sposób odmówić mu dużej dawki rozrywkowej akcji. Dodajcie do tego kategorię R pozwalającą czynić na ekranie krwawy rozpiernicz i naprawdę możecie być pewni, że będzie na co popatrzeć. Przestrzelane głowy, postaci rozrywane na pół, trolle nabijane na ostrza i tak dalej, miejscami przemoc jest tak obrazowa, że zahacza o gore. Ale fabularny bałagan jest tu mimo wszystko tak duży, że historia praktycznie nie jest w stanie zaangażować. A krwawe obrazki nie wystarczą niestety na blisko dwugodzinny film. Narracja tonie w chaosie i dramatyzm w ogóle nie działa, stąd losy postaci śledzi się z dużą obojętnością. Dodatkowo humor jest raczej niskich lotów, więc wszędzie gdzie do głosu dochodzą dialogi, poziom natychmiast spada.
Hellboy Neila Marshalla ma swoje zalety. Jest krwawy, wulgarny i nafaszerowany akcją. Dużo się w nim dzieje, a na ekranie przewija się cała galeria monstrów z komiksów Mignoli. David Harbour w głównej roli radzi sobie całkiem przyzwoicie, choć brakuje mu nieco charyzmy. Największą bolączką filmu jest poszatkowana i wypchana wątkami fabuła, która ma problemy z zaangażowaniem widza. Dodatkowo wszechobecne CGI sprawia, że wszystkie wspomniane postaci wizualnie prezentują się mizernie i – z kilkoma wyjątkami – dość szybko tracą na znaczeniu. Ogląda się to niestety bez większej radości, jak kolejny hollywoodzki blockbuster zapychający kino, czyli do zobaczenia i zapomnienia.
ZOBACZ TERAZ RECENZJĘ HORRORU „HEX”
Hellboy
Reżyseria: Neil Marshall
Scenariusz: Andrew Cosby
Obsada: David Harbour, Mila Jovovich, Ian McShane, Sasha Lane, Daniel Dae Kim, Thomas Haden Church, Penelope Mitchell
Muzyka: Benjamin Wallfisch
Zdjęcia: Lorenzo Senatore
Gatunek: Fantasy, Akcja
Kraj: USA
Rok produkcji: 2019
Data polskiej premiery: 12 kwietnia 2019
Filmowy malkontent. W kinie docenia wyrazisty styl. Uwielbia kino Tima Burtona, Guillermo del Toro czy Wesa Andersona.