Ballada o Busterze Scruggsie – recenzja westernu braci Coen
Wiele można mówić o filmach Netflixa, ale raczej nie że jest to dobre kino. Poza kilkoma wyjątkami to raczej typowo telewizyjne produkcje, o których szybko zapominamy. Dziś jednak na platformie debiutuje obraz z zupełnie innej półki – Ballada o Busterze Scruggsie. Dość powiedzieć, że streamingowemu gigantowi udało się zatrudnić dwóch czołowych amerykańskich reżyserów – braci Coen, twórców Fargo, To nie jest kraj dla starych ludzi i Prawdziwego męstwa. Na Festiwalu w Wenecji, gdzie film był prezentowany, obraz zdobył nagrodę za najlepszy scenariusz, a Złotego Lwa przegrał z… Romą, czyli kolejną produkcją Netflixa, której premiera już za miesiąc. Wyraźnie coś pozytywnego zaczyna się dziać w tym względzie.
Sześć drastycznie odmiennych historii
Ostatnie dwie produkcje braci Coen, Co jest grane Davis? i Ave, Cezar, były właściwie musicalami, szczególnie ten pierwszy – wypchany po brzegi piosenkami. W podobny klimat początkowo wprowadza nas Ballada, która otwiera się widokiem samotnego jeźdźca przemierzającego prerię z gitarą w ręku, wesoło śpiewając pośród wzgórz. To właśnie tytułowy Buster, który łamie czwartą ścianę i zwraca się bezpośrednio do widza. Wygląda niepozornie, ale niech was nie zmyli jego aparycja – jest świetnym strzelcem i niekoniecznie kieruje się zasadami. Zabija bez mrugnięcia okiem, choć z głupim wyrazem na twarzy zdobionej ciągle szczerym uśmiechem. Przebiegłe powstrzymanie przeciwnika kwituje zabawną piosenką, w którą włączy się cały saloon.
Ballada o Busterze Scruggsie to filmowa antologia. Zamiast jednej fabuły, otrzymujemy aż sześć osobnych historii z różnymi bohaterami. Każda z nich ma też zupełnie inną stylistykę, dlatego dalej musicalu już nie będzie. James Franco wcieli się w rabusia, który w swoim epizodzie będzie próbował okraść stojący na pustkowiu bank, ale czoła stawi mu przebiegły kasjer. Później nie raz będzie mroczniej i mniej zabawnie. Zupełnie inną poetykę ma melancholijna historia granego przez Liama Neesona obwoźnego showmana, który próbuje zabawić gawiedź występem niepełnosprawnego artysty.
O ile zaczynamy więc luźno, z dystansem i w oparach absurdu, o tyle kolejne nowele będą miały zupełnie różny charakter. Jest więc tu nie tylko zabawa, ale i groza, dramat, miłość. Dwa ostatnie, najdłuższe epizody, to dramatyczna historia zagranej świetnie przez Zoe Kazan kobiety jadącej z karawaną na spotkanie potencjalnego męża oraz utrzymana w tonie Edgara Allana Poe mroczna opowieść o obcych sobie ludziach podróżujących w jednym wozem. Coenowie prezentują całe spektrum możliwych konwencji, sprawdzając swoje umiejętności w różnych scenariuszowych wariacjach, które łączy gatunek westernu.
Doskonała strona audio-wizualna
Charakterystycznie dla braci Coen pełno tu czarnego humoru – przemoc miesza się z dowcipem, dramat przerywany jest luźną piosenką, a całość opatrzona jest obrazową brutalnością, być może zbyt celowo podkreślaną, na co mniej można byłoby sobie pozwolić robiąc film kinowy.
Co je łączy oprócz samego gatunku? Bohaterowie, którzy na wzór innych postaci ze świata Coenów pozbawieni są pokory. Mają na siebie pomysły, które często prowadzą ich do zguby, zbyt ufni we własną siłę.
Warto podkreślić tu stronę techniczną produkcji. Muzyka Cartera Burwella i znakomite zdjęcia Bruno Delbonnela, które potrafią każdorazowo wprowadzać w zupełnie przecież różny klimat i oddawać odmienne emocje. Są tu i kameralne sceny opatrzone dialogami, jak i sceny akcji, strzelaniny, pojedynki. Wszystko to jeszcze lepiej sprawdziłoby się na dużym, kinowym ekranie.
Jak opowieści snute przy ognisku
Wprawdzie chciałbym zobaczyć wreszcie braci Coen w poważnej konwencji, bo powstałe po To nie jest kraj dla starych ludzi produkcje noszą już każdorazowo znamiona komedii, ale nie ma tego złego, bo jak wspomniałem – tu dostajemy zarówno absurdalny humor, jak i angażujący dramat. Najważniejsze jednak, że te proste, często nawet oparte na schematach nowelki Coenowie przełamują niespodziewanymi zwrotami akcji czy finałami zupełnie nieprzystającymi do oczekiwań widza. Przekornie więc zaskakują, czy to urywając opowieść przed kulminacją, czy dokonując jej w chwili, której nikt by nie oczekiwał.
Ballada o Busterze Scruggsie być może nie jest najlepszym filmem braci Coen, bo stanowi raczej eksperymentalną zabawę konwencją niż pełnoprawne kino – zabawę w której cudowni bracia bezwstydnie popisują się swoim talentem – to i tak jest to pozycja obowiązkowa dla miłośników. Wyobraźcie sobie ognisko w doborowym towarzystwie i mistrzowskiego gawędziarza, który nocą snuje swą opowieść o Dzikim Zachodzie. Taka jest właśnie Ballada, w której Coenowie koncentrują swoje ulubione motywy, raz jeszcze zabawiając widza. A pod względem samej realizacji i strony technicznej? Takiego filmu Netflix jeszcze nie miał.
Ballada o Busterze Scruggsie
Reżyseria: Ethan Coen, Joel Coen
Scenariusz: Ethan Coen, Joel Coen
Obsada: James Franco, Tim Blake Nelson, Tom Waits, Stephen Root, Liam Neeson, Brendan Gleeson, Zoe Kazan
Muzyka: Carter Burwell
Zdjęcia: Bruno Delbonnel
Gatunek: Western
Kraj: USA
Rok produkcji: 2018
Data polskiej premiery: 16 listopada 2018
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.