Recenzja filmu „Fokstrot”
Na ekrany polskich kin wkracza głośny film rodem z Izraela. Fokstrot Samuela Maoza przed rokiem pokazywany był m.in. na Festiwalu w Wenecji, gdzie zdobył Srebrnego Lwa publiczności. Teraz to ciekawe antywojenne, egzystencjalne kino mogą zobaczyć polscy widzowie.
To prawdziwy dramat w trzech aktach, choć poszczególne części różnią się formalnie od siebie tak bardzo, jak to tylko możliwe. Zaczyna się mocnym uderzeniem w twarz. Oto Michael i Daphna dowiadują się, że ich będący w wojsku syn zginął na posterunku. Ona, poddana działaniom środków na uspokojenie, przeżywa dramat bez większych emocji; on poddaje się coraz bardziej absurdalnym wybuchom gniewu – przede wszystkim na innych służbistów, którzy raz za razem nawiedzają jego dom, opowiadając o pogrzebie, tradycji, itp. ani słowa nie mówiąc co tak naprawdę przytrafiło się jego synowi. To kameralny fragment, rozgrywający się niemal w jednym pomieszczeniu, bez muzyki i zbędnych dialogów, z kadrami maksymalnie zbliżonymi do twarzy, akcentującymi przeżywany przez bohatera dramat i rodzącą się wściekłość. Gdzieś, między słowami jednak reżyser wplata informację o przeszłości bohatera.
Tymczasem obserwujemy losy pilnującego granicy z trzema innymi żołnierzami Jonathana. Formalnie to już zupełnie inne kino, korzystające z bogatszej palety barw, chętniej sięgające po bardziej filmowe środki wyrazu, podsycające dramaturgię, korzystające z groteski. Monotonną, nudną egzystencję czterech przyjaciół, ubarwiają niekiedy maruderzy chcący przejechać granicę i zapadający się kontener, w którym śpią. Jest tu trochę czarnego humoru i absurdu. Do czasu.
Trzecia odsłona znów wywraca całość do góry nogami, sam reżyser bogato operuje zwrotami akcji i fabularnymi twistami, w rezultacie bardzo długo nie będziecie wiedzieli, co właściwie chce opowiedzieć. Odpowiedź przyjdzie w finale, być może zbyt dosłowna, ale spinająca całość sensowną klamrą.
Poszczególne części filmu łączy tytułowy taniec, który symbolizować może m.in. niemożność wyrwania się z pętli, w jakiej znajdują się przedstawiciele kolejnych pokoleń Żydów – jeden z bohaterów przypomina że w fokstrocie zawsze kończy się w tym samym miejscu. Na niewiele mogą się zdać nawet odważne próby przełamania pewnych ciągów (błyskotliwa opowieść o Biblii i gazetce dla dorosłych). Przeciwnie – próba odmieniania losu na własną rękę przynosi niekiedy jeszcze tragiczniejszy efekt. Będzie to dotyczyć zarówno samej wojny, która w Izraelu zdaje się nigdy nie kończyć, jak i – głębiej – rzeczywistości samych Izrealczyków tkwiących w nieustannym napięciu.
Samuel Maoz dodaje kolejną cegiełkę do wizerunku izraelskiego kina anty-wojennego, mającego już swoją tradycję, śmiało sięgającego po zabawę formą i artystyczne akcenty (animowany dokument Ariego Folmana). W Fokstrocie reżyser dzieli film właściwie na trzy odrębne formalnie części, od surowego minimalizmu po groteskę i surrealizm, jest tu nawet miejsce na fragmenty animowane. I choć tak ciekawy koncept może budzić pewne zastrzeżenia w realizacji – ciągle trzymani bowiem jesteśmy na krawędzi tego świata, zamiast gładko wejść w opowieść, a niektóre fragmenty sprawiają wrażenie zbyt odrealnionych – niewątpliwie Maoz w mocny sposób opowiada o trudnej rzeczywistości życia w kraju pogrążonym w niekończącej się wojnie. Warto zobaczyć ten film.
MOJA OCENA:
6/10
Fokstrot
Reżyseria: Samuel Maoz
Scenariusz: Samuel Maoz
Obsada: Lior Ashkenazi, Sarah Adler, Yonathan Shiray
Muzyka: Ophir Leibovitch
Zdjęcia: Giora Bejach
Gatunek: Dramat
Kraj: Francja, Niemcy, Izrael
Rok produkcji: 2017
Data polskiej premiery: 7 września 2018
Rocznik 1992. Z wykształcenia historyk sztuki i kulturoznawca, z zamiłowania pożeracz filmów, książek i szeroko pojętej popkultury.